Tydzień temu oglądałem w Lusace wymarzoną karetkę. To nie kaprys – nasze dzieci mają HIV, gruźlice, infekcje, do szpitala jest 40 km, pogotowie nie istnieje, stany ciężkie wozimy więc w bagażniku (w części ładunkowej pick-upa rozkłada się materac, tyle możemy zrobić). O tej i innych możliwościach pomocy chcemy mówić na powstającej właśnie stronie www. Zanim „się odpali”, by być w zgodzie z prawem, wystąpiliśmy do Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji (MAC) o zgodę na „zbiórkę publiczną”. I w związku z tym mam do państwa serdeczną prośbę.
Może po raz pierwszy w życiu zadzwonilibyście do waszego posła i zachęcili, by nie zajmował się istotą wszechrzeczy, a obowiązującą w Polsce ustawą z 1933 roku o zbiórkach publicznych (podobno jakaś nowelizacja leży w Sejmie, ale są przecież ważniejsze sprawy)? W MAC najpierw uprzejmie (i logicznie) wyjaśniono nam, że zbiórka jest wtedy, gdy zbieramy na coś konkretnego (np. ambulans, taka zbiórka ma cel, początek i koniec), a gdy ludzie tak po prostu robią przelewy „na fundację”, to są to darowizny na cele statutowe i tyle. Gdy złożyliśmy papiery, okazało się jednak, że w ocenie kolejnego urzędnika już samo podanie przez nas do wiadomości (obok adresu, KRS itp.) numeru konta jest „zbiórką publiczną”, bo przecież ktoś może wtedy coś na to konto przelać, będą się na nim zbierać pieniądze, więc będzie to zbiórka (z leksykalnego punktu widzenia trudno odmówić logiki). Wezwano, byśmy się najpierw z tego – na piśmie, w urzędowych terminach itd., itp. – tłumaczyli.
Zamiast dzień i noc szukać 2000 ludzi, którzy dadzą nam po 50 złotych (bo za tyle ambulans można mieć), od dwóch tygodni trzy osoby kilka godzin dziennie poświęcają na korespondencję z MAC, konsultacje z prawnikami (rozdartymi identycznie jak urzędnicy MAC), zasięganie opinii innych NGO-sów, prowadząc debaty językoznawcze i wciąż, na finał, zderzając się ze ścianą – ustawą pisaną w czasach, gdy pieniądze zbierano do puszki, nie było przelewów, a ustalenie, kto, ile zebrał i wydał trwało rok, a nie jak dziś dwa kliknięcia.
Nie czepiam się urzędników, to chyba nie kwestia ludzka, ale systemowa, tego, jak wobec obywatela ustawia się dziś państwo. Czy skarbówka to wciąż aparat represji czy usługi dla ludności (pomaga płacić na to, z czego każdy korzysta)? Czy policja to jeszcze władza, czy już służba? Czy regulator dobroczynności (choć nie wiem, po co dziś potrzebny – w dobie Internetu malwersacje ujawniają dziennikarze) staje na głowie, by pomóc pomagać, czy funduje formalną zaprawę, zajmującą mi dziś od dziesięciu do piętnastu razy więcej czasu i energii niż wyleczenie dziecka z malarii mózgowej?
Autor jest twórcą portalu stacja7.p