Przez miejscowość, w której mieszkała moja babcia, przechodzi pielgrzymka studentów ze stolicy. Będąc dzieckiem wiele razy stojąc przy drodze na skraju rżyska przypatrywałem się tym ludziom. Nie mogłem ich zrozumieć. Nie mieściło mi się w głowie, że można zostawić otaczający mnie dookoła świat i pójść przed siebie.
Parę lat później pytanie odwróciło się. Sam znalazłem się na pielgrzymkowym szlaku. A wtedy nie bardzo już mogłem zrozumieć dlaczego ludzie pytają o motywy pielgrzymowania, po co to wszystko, dlaczego tak się trudzę. Czasem trudno było znaleźć satysfakcjonującą ich odpowiedź.
W tym roku po raz pierwszy od 22 lat zostałem w domu. Nie dlatego, że obraziłem się na pielgrzymkę. Nie. Wciąż przemawia do mnie ta forma religijności. Powód był bardziej prozaiczny.
Pozostała tęsknota. Za porannym wstawaniem, kurzem, piachem, deszczem, ludźmi. Przede wszystkim tymi, którzy każdego roku otwierają swoje domy i zgodnie ze starym przysłowiem „gość w dom, Bóg w dom" wpuszczają utrudzonych pielgrzymów. A potem godzinami potrafią mówić o swoim trudnym życiu. I proszą o modlitwę. Tych rozmów brakuje. Bo w tych ludziach następuje prawdziwe spotkanie z Bogiem.
I choć w pielgrzymowaniu chodzi, chyba głównie (wciąż tego nie wiem) o spotkanie z Bogiem, to jest ona również spotkaniem z inną