O polskim kinie słów kilka

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni to z pewnością święto polskiego kina, choć tak naprawdę bywa często jego pogrzebem.

Publikacja: 09.09.2013 18:47

Red

Gdybym był złośliwy, mógłbym powiedzieć, że na festiwalu zbiera się śmietanka polskich filmowców, by oddawać się bałwochwalstwu, cmokając i klakierując filmom, których żywot jest często żywotem motyla. Dzieła te zbierają laury jedynie podczas festiwalu, a poza murami Teatru Muzycznego, tudzież gdyńskiego Multikina, umierają śmiercią naturalną.

Nie zapomnę do dziś aury wprost nieziemskiej otaczającej festiwalową premierę

Pornografii

Jana Jakuba

Kolskiego, która poległa z kretesem w kinach i nadal (przy całym szacunku dla innych filmów tego reżysera) jest żywym przykładem kina chybionego, zwłaszcza jako boleśnie nieudana adaptacja Gombrowicza.

A przecież FPFF w Gdyni pokazuje, mimochodem, również potencję polskiej kinematografii. Bo polskie kino jest kinem fachowców pierwszej wody. Mamy świetnych operatorów filmowych, scenografów, kompozytorów. Bywają interesujący (i niezmanierowani) polscy aktorzy i aktorki. Są i nowi polscy reżyserzy – pozbawieni kompleksów, uczący się kina nie tyle w filmowych szkołach, co z uważnej lektury tego, co w światowym kinie najlepsze. Są wreszcie scenarzyści, próbujący przeciwstawić się mantrze krytyków polskiego kina, mówiących o scenariuszach, jako „najsłabszym ogniwie” polskiej kinematografii.

Co więcej, w ostatnim czasie pojawiły się filmy zrobione przez filmowców, którzy „czują” filmową materię. Potrafią, korzystając rzecz jasna z tradycji polskiego kina (czy to z Polskiej Szkoły Filmowej - bardziej, czy z Kina Moralnego Niepokoju - mniej) zdobyć się na stworzenie własnej wizji filmowej, korespondującej z tym, co najlepsze w kinie światowym. To twórcy średniego i młodego pokolenia, którzy przede wszystkim „myślą obrazem i dźwiękiem” (albo ściślej „myślą formą”). Twórcy ci nie tylko odebrali „lekcję polskiego kina” Wajdy (bardziej) i Kieślowskiego (mniej), ale gdzieś tam próbują nawiązać kreatywny dialog z kinem „twórców” osobnych, takich jak Żuławski, Skolimowski, Królikiewicz, Has, Szulkin, realizując kino własne, grające tak na poziomie polskim, jak i uniwersalnym.

Tulipany

Jacka Borcucha – „buddy’s movie” jako nostalgiczna podróż do przeszłości kina lat 70.

Róża

Wojciecha Smarzowskiego – polski western, jakby dynamiczniejsza (i tragicznie prawdziwsza) wersja

Prawa i pięści

, atakująca widza zarówno dramatyczną fabułą, jak i dynamicznym montażem, czyniącym z całości psychologiczne kino akcji.

Daas

Adriana Panka – wystylizowany, wielopoziomowy thriller kostiumowy, w którym czuć fascynację tak filmami Hasa (

Rękopis znaleziony w Saragossie

), jak i Kubricka (

Barry London

).

Rewers

Borysa Lankosza – pastisz filmów Szkoły Polskiej, ale też i komedia kryminalna à la

Arszenik i stare koronki

.

Chrzest

Marcina Wrony – brutalny gangsterski moralitet, w stylu kina amerykańskiego à la Scorsese, ukazujący świat pozbawiony łatwych rozwiązań.

Yuma

Piotra Mularuka – polski „spaghetti-western”, szeroko kreślący opowieść o utracie niewinności. Czy wreszcie

Sala samobójców

Jana Komasy – wzorowany na azjatyckich wzorcach wirtuozersko zrealizowany dramat psychologiczny, ale przecież mówiący o młodych Polakach zagubionych w cyberprzestrzeni własnej samotności.

Twórcy ci to nowi ikonoklaści polskiego kina, jak kiedyś młody Wajda, tworzący w

Popiele i diamencie

scenę rozmowy przeklętych kochanków w zrujnowanym kościele, z krucyfiksem odwróconym do góry nogami. Tworzą sceny, które widz zapamiętuje na długo: jak wesele z

Tulipanów

, miłosna scena z

Róży

, morderstwo dłużnika z

Chrztu

, orgia czerwonoarmistów z

Yumy

, „amerykańskie” zakończenie z

Daas

, wirtualne podróże bohaterów w

Sali samobójców

. Być może, w przeciwieństwie do „pokolenia Wajdy”, sceny te mają jedynie filmowy rodowód, są przetworzonymi z innych filmów obrazami, którymi nasyceni są ci nieliczni polscy reżyserzy-kinofile – ale obrazy te, przez tożsamość ich twórców, gdzieś tam docierają również i do realnej strony polskich spraw, nadając im uniwersalny wymiar.

Skoro jednak jest tak dobrze – parafrazując słowa trenera Górskiego – to czemu jest tak źle? W zasadzie nie ma polskiego kina na najważniejszych międzynarodowych festiwalach filmowych. Nagrody na festiwalach odbywających się za górami za lasami nie zmieniają tego smutnego stanu rzeczy. Nie ma nas w Cannes, w Berlinie, w Wenecji. Jeśli przychodzi polskiemu reżyserowi dostać nagrodę, to nie w najważniejszych kategoriach – gdzie liczy się naprawdę merytoryczna i formalna wartość kina – lecz za polityczne bądź obyczajowe zaangażowanie (jak berlińska nagroda dla Małgorzaty Szumowskiej za

W imię…

), czy za całokształt (jak wenecka nagroda dla Andrzeja Wajdy).

Może problem tkwi w polskim szkolnictwie artystycznym, obsadzonym wyznawcami „szkoły Kieślowskiego”, każącej skupić się przede wszystkim na przaśnym realizmie i kierowaniu kamery „na siebie” (a jak twórca jest pusty w środku, to, co może uchwycić ową kamerą?). Może w systemie finansowania polskiego kina, w którym błogosławiona rola PISF-u (sprawiedliwie wyrywającego mamonę na polskie kino od mediów) kłóci się z jej rolą niszczycielską (formatującą rękami „specjalistów” lotne pomysły kolegów po fachu, finansowo uwalniając polskich filmowców od rynkowej konfrontacji)? A może w braku producentów z prawdziwego zdarzenia, potrafiących zaryzykować (także i swoją) kasę, realizując filmowe wizje? To z pewnością pytania, na które trzeba znaleźć odpowiedź, jeśli polskie kino, mającą potencję, stać się ma liczącym się na rynkach, nie tylko polskich, poważnym graczem.

Gdybym był złośliwy, mógłbym powiedzieć, że na festiwalu zbiera się śmietanka polskich filmowców, by oddawać się bałwochwalstwu, cmokając i klakierując filmom, których żywot jest często żywotem motyla. Dzieła te zbierają laury jedynie podczas festiwalu, a poza murami Teatru Muzycznego, tudzież gdyńskiego Multikina, umierają śmiercią naturalną.

Nie zapomnę do dziś aury wprost nieziemskiej otaczającej festiwalową premierę

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?