Otóż jako społeczeństwo znaleźliśmy się w punkcie, w którym wystarczy, by ktoś wbił w ziemię kijek i stwierdził, że jest on dla niego pełen znaczeń, a natychmiast facebooki i telewizory zostały zalane tsunami komentatorskich uniesień, na samym kijku nieznani sprawcy dokonali egzekucji, po której z kolei na miejscu zbrodni pojawili się wstrząśnięci rodacy palący znicze i przeżywający narodową żałobę na pohybel tym pierwszym.
Niestety, wciąż mamy gorączkę. Tęcza to mogło być cokolwiek. Ustawiona przez przeciwników ideowych stara syrenka albo konik na biegunach. Nasze wewnętrzne radary przegrzewają się dziś od tropienia wrogiej symboliki. Chwilę, ale właściwie to dlaczego mam pozwalać, by to w czyjejś głowie dokonywało się nadawanie wartości czemuś, na co właśnie patrzę? Po całej tej „tęczagate" najrozsądniej brzmiały dla mnie głosy mieszkańców okolic placu Zbawiciela (zwykle starszych ludzi), którzy żałowali instalacji, bo sprawiała, że się uśmiechali, wnosiła w życie szarego zakątka odrobinę koloru. Podobnie jak słynna palma – kolejny obiekt nienawiści smutnych panów, którym konserwatyzm pomylił się z szarością.
Oni najchętniej wszędzie postawiliby pewnie husarza, Giewont albo pomnik – świetnie, miasto jest jednak duże, placów ci u nas dostatek. A rodzic, który na pytanie swego dziecka, co to za tęcza, zacząłby mu tłumaczyć, że to symbol rozpasania i niemoralności, byłby z lekka chory na umyśle. Na tej tęczy nie wiszą zaproszenia do gejowskich klubów. Więc ja, gdybym miał dziecko, opowiedziałbym mu pewnie o znanym z Biblii znaku nadziei, promieniu, którego widok pozwala nabrać sił, zobaczyć, że ziemia naprawdę jest w łączności z niebem. A że ktoś widzi ją inaczej? A po co ja mam tracić czas na siedzenie w głowach innych ludzi?
„Oni" tę tęczę postawili, ale to „my" możemy jej używać. Bandyci, którzy ją spalili (a po drodze również budkę przy rosyjskiej ambasadzie) obok więzienia potrzebują też terapii. Bidule myślą, że „innomyślący" to armia, której jeśli nie pobijesz – przyjdzie w nocy i przeszczepi ci swój mózg. Ich agresja jest objawem lęku i dramatycznego braku pewności przekonań. Człowiek pewien swoich racji nie odczuwa potrzeby wdawania się w bójki – on wie, gdzie stoi, wie, jak chce żyć, w debaty wchodzi ze spokojną pewnością siebie, a nie z zapalniczką w spoconych od emocji dłoniach.
I jeszcze malutkie post scriptum. Signum temporis – naszych zakutych narodowców też już ukąsiła globalizacja. Zaczynają stosować outsourcing. Panowie w marynarkach przyznają, że tęcza aż się sama prosiła, żeby ją zjarać, ale ponieważ im by to źle zrobiło na wizerunek, znaleźli podwykonawców w kominiarkach. Pozostaje wierzyć, że za rok, dwa proces pójdzie dalej.