Szkoda, że się z nią musieliśmy kiedyś przywitać, ale z samej zapowiedzi pożegnania w euforię bym nie wpadał, bo nie wiadomo, co nam Ministerstwo Finansów przygotuje w zamian.
Ordynację uchwalono w 1997 roku jeszcze za czasów koalicji SLD-PSL. W kampanii wyborczej AWS i UW (były kiedyś takie partie) obiecywały przedłużenie okresu vacatio legis jej wejścia w życie. Ale to było w trakcie kampanii. Tuż po wyborach politycy UW, których nazwisk miłosiernie nie wymienię, ogłosili, że choć ordynacja jest niedoskonała, to powinna jednak wejść w życie. No i weszła. Później rząd AWS-UW był już tak zaprzątnięty różnymi reformami mającymi uszczęśliwić obywateli, że o podatnikach jakoś zapomniał. Choć ordynacji dużo bliżej niż do doskonałości było raczej do śmieci.
Napisałem wówczas na łamach „Rzeczpospolitej" kilka krytycznych uwag na jej temat. Zostałem za to „obsobaczony" przez Bardzo Ważnego Pana Dyrektora z Bardzo Ważnego Ministerstwa – któremu z nazwiska też nie będę tego wypominał. Swoją polemiczną odpowiedź pozwoliłem sobie zakończyć stwierdzeniem: „pożywiom uwidim".
Może tym razem pójdzie lepiej? Niepokoi, że aż dwa lata mają potrwać prace nad przygotowaniem zmian. To skłania do niepokoju, że żadnych istotnych zmian nie możemy oczekiwać, bo te trzeba wprowadzić szybko. I na pewno nie tak, jak kolejny rząd SLD-PSL robił w 2003 roku, gdy „zebrane informacje o funkcjonowaniu ordynacji pozwoliły na zidentyfikowanie najczęściej występujących problemów". W uzasadnieniu ówczesnego projektu nowelizacji ordynacji mogliśmy przeczytać, że znajdują się w niej „oczywiste błędy" nawet o „charakterze redakcyjnym". Jednak był to podręcznikowy przykład pracy ustawodawczej według zasady „jak zmienić, żeby nic się nie zmieniło". Większość poprawek miała charakter oczywisty i eliminowała po prostu wcześniejsze absurdy. Ale jaki to powód do dumy? Zwłaszcza że wprowadzano jednocześnie nowe, jeszcze większe, absurdy.
Ciekawa była zapowiedź, że projekt nowego kodeksu podatkowego mógłby powstać w Kancelarii Prezydenta. W ten sposób można byłoby wyłączyć z procesu legislacyjnego sporą grupę sabotażystów z Ministerstwa Finansów. Ale liderzy PO, jak to usłyszeli, miny mieli nietęgie. Jak widać kandydat na nowego ministra mało zna się na niuansach polityki i tradycji szorstkiej przyjaźni między pałacami. To akurat dobrze o nim świadczy. Mam nadzieję, że mu tak zostanie.