Europejczycy z przekonania

Poczucie tożsamości narodowej w zdecydowanej większości państw unijnych dominuje nad chęcią realizacji hasła euroentuzjastów „więcej Europy w Europie". Trzeba to uszanować – pisze prezes Polskiej Akademii Nauk.

Publikacja: 19.12.2013 01:00

Europejczycy z przekonania

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

Do europejskich wartości odwołujemy się co chwila. Przegrywamy konkurencję na globalnych rynkach? Nie ma problemu, damy sobie radę, przecież nasze europejskie dziedzictwo i tak zapewnia nam długookresową przewagę. Nasz udział w globalnej populacji maleje w zastraszającym tempie? Bez znaczenia, nasze europejskie korzenie cywilizacyjne gwarantują, że poradzimy sobie z tym problemem. Grozi nam niedobór energii? Jak to, potomkowie Leonarda i Michała Anioła mieliby nie poradzić sobie z zagospodarowaniem promieniowania słonecznego, podmuchów wiatru i falowania mórz w sposób, który uczyni z nas energetycznego potentata? I tak dalej, w dziesiątkach spraw czujemy się pewniejsi poprzez przywoływanie naszej wspólnej europejskiej przeszłości.

Czy jednak wiemy, o czym mówimy? Czy rzeczywiście mamy ciągle owo wsparcie w systemie europejskich wartości gwarantujące nam cywilizacyjną ciągłość? I, jeśli tak, to czym miałyby być te nasze wartości i jakie byłoby ich miejsce w dzisiejszym chaotycznym kulturowo i etycznie świecie? Chrześcijaństwo? Etos tradycyjnej  rodziny? Szacunek dla życia ludzkiego aż do naturalnej śmierci?

Po pierwsze kultura

Część z nas sądzi, że rozczarowani brakiem ideałów i przesadną obyczajową swobodą kiedyś do tego wrócimy, ale dzisiaj chyba nie tu trzeba pilnie szukać odpowiedzi. Jeśli jednak naprawdę wierzymy w znaczenie europejskiej wspólnoty, to nie ma wyjścia - musimy budować naszą tożsamość na zmieniającym się, szerzej dzisiaj akceptowanym, zestawie wartości.

Temu właśnie problemowi poświęcony jest projekt pod nazwą Nowa Narracja dla Europy zaproponowany przez przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso. Jego ogłoszenie w kwietniu tego roku miało doniosły charakter – poza przewodniczącym Komisji obecni także byli wiceprzewodnicząca Viviane Reding oraz komisarz ds. Kultury i Edukacji Androulla Vassiliou. Do koordynacji projektu powołano paroosobowy zespół pod nazwą „Cultural Committee", którego większość  członków stanowią wybitni przedstawiciele świata kultury, m.in. słynny śpiewak operowy Placido Domingo czy szanowany węgierski pisarz Gyorgy Konrad.

Myślenie o Europie w kategoriach kultury ma swój głęboki sens, bowiem jest ona naczelnym spoiwem naszej europejskiej tożsamości, ale także rzadko niestety rozpoznawanym ważnym elementem stawiania czoła większości wyzwań cywilizacyjnych, także tych pozornie od niej odległych jak: demografia, edukacja czy innowacyjna przedsiębiorczość.  Nie mówiąc już o bezpośrednim ekonomicznym znaczeniu przemysłu kultury.

Trudno jednak byłoby sobie wyobrazić realizację zadania wyłącznie przez grono twórców kultury – spoza tego środowiska w zespole są więc jeszcze przedstawiciele świata polityki (np. europoseł Morten Lokkegaard), gospodarki (np. znany w świecie czeski ekonomista Tomas Sedlacek) czy nauki (piszący te słowa). Na kolejne spotkania zapraszani są także przedstawiciele środowisk politycznych, biznesu, kultury, nauki. Duże zainteresowanie postępami projektu wykazuje jego inicjator,  często obecny na spotkaniach.

Pierwsze doświadczenia z pracy nad tekstem planowanego dokumentu były rozczarowujące. Ton debat przychylał się bowiem do zdania, iż kontynuacja najwartościowszych elementów europejskiego dziedzictwa w perspektywie skutecznego stawiania czoła globalnej konkurencji gospodarczej wymaga jak najszybszej, pełnej federalizacji Unii. W mojej, nieodosobnionej przecież opinii jest to z pewnością cel,  który kiedyś stanie się rzeczywistością, ale oczekiwanie na szybki sukces dziś jest całkowicie nierealistyczne. Dotychczasowe doświadczenia integracyjne wymagają od wszystkich twardego pragmatyzmu i uczciwego uwzględnienia w debacie wielu elementów kluczowych dla charakteru unijnej przyszłości. A naiwna życzeniowość jawi się dzisiaj raczej jako hamulec, a nie katalizator zmian.

Kryzysowe pęknięcie

W jednym panuje pełna zgoda - Unia Europejska stanowi ciągle wielką realna siłę i nie jest, jak chcieliby niektórzy jej krytycy, jedynie nieudanym, upadającym związkiem niedopasowanych do siebie państw członkowskich.

Unia to największy jednolity rynek na świecie, czwarta częścią światowego handlu i 2/3  globalnej pomocy krajom ubogim, to wspólnota oferująca swoim mieszkańcom olbrzymią liczbę praw, usług i możliwości. Jakość życia w krajach Unii (z wyjątkami, niestety) jest najwyższa na świecie, co widać choćby po ofercie kulturalnej czy średniej długości życia. To magnes przyciągający innych. To gwarant – w zakresie niespotykanym nigdzie indziej – pokojowego współistnienia, wolności i solidarności.  Tak, także solidarności, wyrażającej się niespotykanymi nigdzie indziej transferami finansowymi pomiędzy krajami członkowskimi. Transferami, które służą w ostatecznym rozrachunku nie tylko biorcom pieniędzy, ale także dawcom, co zamiast narzekania uznać należy za normalność zapewniającą trwałość i siłę Unii.

Z drugiej strony Unia Europejska ma poważne, głęboko zakorzenione w swej historii i słusznie krytykowane wady. Zagrażające wręcz jej przyszłości. Kryzys finansowo-ekonomiczny ostatnich lat spotęgował rozdźwięk między unijną klasą polityczną wspieraną przez brukselska administrację a obywatelami państw członkowskich, między krajami bogatszymi a uboższymi, między zwolennikami ściślejszej unii politycznej prowadzącej szybko do Europy federacyjnej a eurosceptykami, wierzącymi wprawdzie w korzyści wspólnego rynku, ale wyłącznie jako pole współpracy autonomicznych państw narodowych.

Droga do jedności

Dzisiejsze wyzwania w postaci globalnej konkurencji, nabierającego przyspieszenia globalnego transferu bogactwa z Zachodu na Wschód, niekorzystnej demografii, braku bezpieczeństwa energetycznego, terroryzmu czy proliferacji broni masowego rażenia wymagają daleko idących zmian w strukturze Unii.

Liderzy polityczni i obywatele, pracodawcy i pracobiorcy, wszyscy muszą dostrzec i uzgodnić pewne minimum wspólnych działań. Cele tych działań muszą uwzględniać dalsze ujednolicanie polityki gospodarczej (z myślą przewodnią solidarnego zwiększania konkurencyjności wszystkich państw członkowskich, ale bez pospiesznego wprowadzanie jednolitej waluty), znacznie lepszą koordynację unijnej polityki zagranicznej i obronnej czy osiągnięcie skutecznych porozumień w sprawie wspólnej polityki energetycznej. A także zdecydowane wsparcie na rzecz kluczowych dzisiaj czynników wzrostu, czyli kapitału ludzkiego (dostosowana do wymogów współczesności edukacja przez całe życie, kształtowanie umiejętności praktycznych – w tym znajomości języków obcych, łatwość komunikowania się) i kapitału społecznego (rozumienie znaczenia i umiejętność współdziałania - także w wymiarze europejskim!). Tak rozumiane składniki kapitału intelektualnego Unii nadają inny charakter paradygmatowi wzrostu. Dzisiaj tradycyjne rozumienie tego pojęcia jako coroczny przyrost PKB jest gwarantem nadmiernego zadłużania się i życia ponad stan.

Pomijane są za to rzeczywiste, choć niematerialne potrzeby większości Europejczyków – poczucia kulturowej kontynuacji, rozumienia swego miejsca w zglobalizowanym świecie,  harmonii współżycia z naturą, twórczego wypełniania ludzkich aspiracji.  Pozostawienie całkowicie w gestii państw członkowskich spraw światopoglądowych i obyczajowych czy polityki kulturalnej traktowane być powinno nie jako wyraz słabości europejskiej wspólnoty, ale jako najlepsza droga do wzmacniania jedności poprzez uszanowanie różnorodności.

Porozumienie z Amerykanami

Unia nie powinna naiwnie aspirować do bycia centrum świata, a odwrotnie - zadbać o to, aby to świat stał się centrum jej zainteresowań i aktywności. Trzeba więc wreszcie doprowadzić do końca, po dwu dekadach starań,  negocjacje z USA w sprawie utworzenia transatlantyckiej strefy wolnego handlu (TTIP).  Abstrahując nawet od kulturowo oczywistych, głębokich interesów politycznych i szeroko rozumianego bezpieczeństwa, UE i USA to razem 40 proc. światowego PKB, zaś zniesienie protekcjonistycznych barier handlowych zwiększyłoby według wiarygodnych szacunków obroty unijnych przedsiębiorstw o prawie 120 mld euro rocznie. I, co może najważniejsze, zmusiłoby Unię do działań na rzecz rzeczywistej poprawy konkurencyjności swej gospodarki, w tym do obniżania cen energii. W dodatku uzgodnienia tzw. pozataryfowe (administracyjne regulacje typu np. standardów bezpieczeństwa pojazdów bądź testów leków) ograniczyłyby europejską zmorę biurokracji.

Przy wielu drobniejszych przeszkodach utworzenia TTIP jedna jest akcentowana szczególnie.  To stanowisko Francji, miękko popierane przez parę innych krajów unijnych, w sprawie zasad funkcjonowania sfery audiowizualnej.  A dokładniej w sprawie dotowania i ochrony własnej produkcji kulturalnej, rozumianej jako walka z globalną uniformizacją kultury.

Rzeczywiście w pełni biznesowy stosunek Amerykanów do kultury jest obcy europejskiej tradycji. Z drugiej strony przepaść między USA a resztą świata w osiąganiu zysków z działalności kulturalnej jest tak wielka, że nawet nie wiadomo, kto zajmuje pod tym względem drugie miejsce. Może więc przejęcie tylko niektórych zasad amerykańskiego modelu pomogłoby rozwojowi europejskiego przemysłu kultury tak, aby szybko stał się jednym z ważniejszych sektorów unijnej gospodarki i nie musiał tak bardzo jak obecnie liczyć na szczodrość państwowych budżetów?

Tak czy inaczej, czas zakończenia negocjacji nagli – Amerykanie, mający od dawna podobne umowy z różnymi regionami świata prowadzą zaawansowane rozmowy o tworzeniu dalszych stref wolnego handlu i chyba nie powinniśmy okazać się tu najtrudniejszym partnerem. Może pomogłoby zawarcie umowy o zaprzestaniu wzajemnego szpiegowania?

Mniej centralizacji

Wartości, które muszą lec u podstaw projektu Europa to z pewnością powszechne przekonanie o trwałości pokojowego współistnienia państw Europy i wadze solidarności w ich działaniach, pokoleniowa odpowiedzialność wyrażająca się troską o środowisko naturalne i promująca trwały rozwój, oraz wiara w integrującą siłę „jedności w różnorodności" prowadząca do głębokiego szacunku dla narodowych, etnicznych i regionalnych tożsamości.

Choć paradoksalnie to właśnie ten szacunek wymusza odłożenie w czasie marzeń o stanach zjednoczonych Europy – pamiętamy przecież, że integracyjne sukcesy Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej zawsze bazowały na odrzucaniu historycznej tożsamości uczestników procesu jednoczenia.

Niestety, trudno uznać, że obecna sytuacja i polityka Unii gwarantuje sukces podjętemu dziełu integracji. Instytucje unijne zbyt często jawią się jako twory reprezentujące wirtualny elektorat, oderwane od realiów poszczególnych krajów członkowskich. Poczucie tożsamości narodowej w zdecydowanej większości państw dominuje nad chęcią realizacji hasła unijnych entuzjastów „więcej Europy w Europie". Trzeba to uszanować i szukać synergii w odmienności  pod hasłem „więcej przemyślanej Europy w działaniach państw narodowych" – to paradoksalnie najpewniejsza droga do nieuniknionego i pożądanego, choć odległego w czasie,  modelu zintegrowanej Europy przyszłości.

Unia jest dziełem w trakcie tworzenia. Jej ostateczne stadium będzie efektem działań wspólnoty społeczeństw, w tworzeniu którego wspólnota państw, czyli unijna struktura, jest tylko pomocą.  Potrzebujemy głębszej integracji, ale mniejszej centralizacji.  Aktualne przesłanie mogłoby brzmieć następująco:  nie twórzmy czarnych scenariuszy przyszłości, nadchodzącej niezależnie od nas, nie apelujemy naiwnie o stworzenie federalnej Europy, do czego nie jesteśmy jeszcze gotowi, ale trzeźwo oceniajmy rzeczywiste wyzwania i sami odważnie wymyślajmy naszą – nieodwołalnie wspólną - przyszłość.  My, przedstawiciele narodów o różnych tradycjach i doświadczeniach, ale zawsze i z przekonania – Europejczycy.

Autor, prezes Polskiej Akademii Nauk, jest specjalistą z zakresu mechaniki i informatyki. Był ministrem nauki w rządach Leszka Millera i Marka Belki oraz doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. kontaktów z nauką

Do europejskich wartości odwołujemy się co chwila. Przegrywamy konkurencję na globalnych rynkach? Nie ma problemu, damy sobie radę, przecież nasze europejskie dziedzictwo i tak zapewnia nam długookresową przewagę. Nasz udział w globalnej populacji maleje w zastraszającym tempie? Bez znaczenia, nasze europejskie korzenie cywilizacyjne gwarantują, że poradzimy sobie z tym problemem. Grozi nam niedobór energii? Jak to, potomkowie Leonarda i Michała Anioła mieliby nie poradzić sobie z zagospodarowaniem promieniowania słonecznego, podmuchów wiatru i falowania mórz w sposób, który uczyni z nas energetycznego potentata? I tak dalej, w dziesiątkach spraw czujemy się pewniejsi poprzez przywoływanie naszej wspólnej europejskiej przeszłości.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?