Kluzik z kapelusza

Puśćmy wodze fantazji. A gdyby tak nowa szefowa MEN otwarcie przyznała, że jej resort popełnił błędy, poprawiła rządową strategię i nie ulegała ideologom oraz grupom interesów? – marzy nauczyciel.

Publikacja: 19.12.2013 00:37

Red

Media i szkolne środowiska przyjęły nową minister edukacji dość chłodno. Trzecia z rzędu „twarz" pełzającej reformy nic ponoć nie wnosi, poza chęcią zaistnienia. Wskazuje się, że czasu mało, szans zmarnowanych dużo i oprócz działań oszczędnościowych oraz ratowania przyczółków, w postaci paru nowelizacji ustaw, nic się wielkiego nie wydarzy.

Ba, słychać, że z tą „ministrą" może być nawet gorzej. Że bez pozycji politycznej, bez doświadczeń w administracji oświatowej, bez wizji, bez zaplecza i bez kręgosłupa. Może i zaangażowana – ale wobec lobbies bezsilna i zdana na fastrygowanie kulejącej reformy. Może i ma dobre chęci – jednak w roku przedwyborczym nic nie zaryzykuje.

To zrozumiałe obawy. Ale zaskoczenia też są możliwe. Czy nie w takich właśnie chwilach powinniśmy puścić wodze fantazji? Ludzie są zdolni do niespodzianek, gdy przychodzi pięć minut w świetle jupiterów. Powiedzmy sobie prawdę – nic nie jest przesądzone. Są dwa scenariusze, oba dziś jeszcze możliwe.

Oportunizm i wdzięk politruka

Weźmy pierwszy scenariusz. Nowa szefowa chce przetrwać. Stawia na oportunizm i wdzięk politruka – domyka rozpoczęte projekty, ale nic nie poprawia i nie tłumaczy. Sześciolatki wpycha do szkół kolanem. Boksuje się ze związkami „dla sportu"; potem w Karcie nauczyciela dopisuje następne dwie godziny w tygodniu (jako „ewidencjonowany czas działań wspierających proces dydaktyczny"). Handlując obietnicą podwyżek, zmianę wprowadza dla samej zmiany.

Nie narazi się ani ZNP-owskiemu aparatowi, gdy trzeba walczyć o elastyczność Karty, ani ministrowi finansów, kiedy kluczowe będą pieniądze dla społeczności z małymi szkołami, a także na zatrudnianie możliwie najlepszych nauczycielek w przedszkolach. Kręgi dalsze od establishmentu zlekceważy lub pójdzie z nimi na udry – jak z ruchem na rzecz referendum. Załagodzi kilka konfliktów, obiecując nauczycieli wspomagających albo większe klasy – ale środki na te poprawki pozostawi „w wirtualu".

Taka kadencja w resorcie faktycznie nic nie rozwiąże. W najlepszym razie utrwali problemy: mały dostęp do przedszkoli, segregację u progu podstawówek, wątpliwy start sześciolatków. W najgorszym – zrazi do siebie nauczycieli, a potem rodziców. Tak czy siak przedłuży to, co dobrze znamy – testomanię, zaściankowość i pozorną demokrację w wielkomiejskich szkołach średnich, fikcyjną naukę w liceach zawodowych na prowincji. Nowy tłum abiturientów z mało wartym papierkiem zasili osiedla w jakimś angielskim hrabstwie, ucząc się, że gdzie jak gdzie – ale w szkole to się życia nie nauczysz.

Karta nauczyciela to nie Biblia, a szkoły są przede wszystkim dla uczniów. Gdy tych ostatnich jest niewielu, trzeba szukać kompromisowych rozwiązań

Tłumaczy, wyjaśnia, poprawia

Ale możliwa jest inna wersja. Scenariusz zmiany poważnej. Bo pozycję można mieć, ale można ją też sobie wyrobić. Wyobraźmy więc sobie, jak Kluzik-Rostkowska rośnie.

Nie odpuszcza rządowej strategii, ale poprawia wykonanie. Czyni politykę zrozumiałą tam, gdzie konflikt dopiero grozi, a strawną tam, gdzie poprzedniczki dużo już spaprały.

Sześciolatki wysyła do szkół – ale przyznaje się do popełnionych błędów. Każdy ruch tłumaczy i wyjaśnia. Wyraźnie daje do zrozumienia, że zdanie rodziców w indywidualnych przypadkach musi decydować. Opracowuje strategię wyjątków – tam, gdzie szkoła autentycznie nie jest w pełni gotowa, gdzie dzieci uczą się na zmiany albo tłoczą w mikroświetlicy – negocjuje z organizacjami rodziców, szuka kompromisu, wreszcie – systemowo umożliwia dzielenie rocznika na kilka tur szkolnych.

Krytyczny rocznik 2009 można w tych miejscach podzielić jak poprzedni, żeby uniknąć zagęszczenia. Walczy o dodatkowych nauczycieli w klasach młodszych i znajduje na to pieniądze. Sprawia, że wszystkim sześciolatkom – a szczególnie dzieciom z IV kwartału – łatwiej odraczać obowiązek sześciolatka, gdy przemawia za tym stan szkoły i zdanie rodziców.

Wyjaśnia, dlaczego przedszkole publiczne się opłaci. Dlaczego zmiany wprowadzone w „przedszkolach za złotówkę" mogą wyjść na dobre wszystkim – i w małych miejscowościach, i w Warszawie. Walczy o kasę, tak żeby kariera w przedszkolu była wyborem nie mniej prestiżowym niż dziś posada nauczyciela mianowanego w dobrej podstawówce. Forsuje nową wizję pracownika przedszkola – nie specjalistki od karmienia, spaceru i usypiania, ale nowoczesnej, energicznej i wszechstronnej nauczycielki.

Promuje innowacje i w szkołach, i w przedszkolu. Strategię cyfrową i e-podręczniki forsuje konsekwentnie, z interesem publicznym na oku, ale bez dogmatyzmu. Przedszkola doposaża i unowocześnia. Dzieci zasługują na kompetentnych nauczycieli, choć jednocześnie nie muszą być zamknięte w getcie jednolitej wiekowo grupy przedszkolnej. To właśnie start do „miękkich kompetencji".

Słucha lewicy i związków

Nie ulega grupom interesu ani ideologom. Związkom nauczycieli daje gwarancje trwałości istotnych podstaw w Karta nauczyciela, ale ostro stawia sprawę furtki dla szkół „wolnych" – nie chce zmuszać rodziców do szkoły samorządowej tam, gdzie spółdzielnia rodziców lub związek gmin będzie sprawniejszym organem założycielskim.

Słucha różnych środowisk, tak jak różne są szkoły i rodzice. Słucha liberałów i konserwatystów – dba o rolę rodziców i o tradycyjne wartości. Praktycznie zapewnia możliwość odroczenia obowiązku szkolnego i znajduje odpowiednie procedury. Znajduje kompromis, który umożliwi edukację seksualną niebudzącą sprzeciwu rodziców. W interesie rodziców i dzieci walczy o to, żeby spory o idee (jak ten ostatni), ani o procedury (sześciolatki) kończyć szybkim kompromisem – tak by nie odbiły się ani na nauczaniu, ani na rodzinnym.

Ale nie ulega skrajnościom: religia to nie przedmiot maturalny, a przedszkola i szkoły to nie walcownie czy kopalnie, gdzie zysk z urobku można mierzyć co dwa tygodnie.

Słucha lewicy i związków – dba o warunki pracy belfrów, nie lekceważy istoty KN, nie dopuszcza do niekontrolowanej prywatyzacji, która poświęcałaby standard zajęć dla bieżących względów finansowych. Dba o równościowy wymiar edukacji – ułatwia dostęp do dobrych szkół dzieciom ze słabszych środowisk. Ogranicza bezsensowną turystykę i szkolne sklepiki nakręcające aurę jarmarku i pogłębiające nierówności.

Ale nie ulega w skrajnościach – Karta nauczyciela to nie Biblia, a szkoły są przede wszystkim dla uczniów. Gdy tych ostatnich jest niewielu, trzeba szukać kompromisowych rozwiązań – niektórym nauczycielom pomóc się przekwalifikować, niektórym społecznościom lokalnym podsunąć alternatywę. Rozważyć model szkoły prowadzonej przez stowarzyszenie rodziców i/lub nauczycieli, jeśli najbliższa gminna nie przyciąga ich poziomem i dogodnym położeniem. Państwowo-gminny monopol w oświacie nie jest ani jedynym, ani najlepszym modelem wprowadzania polskich uczniów w XXI wiek.

Bez złudzeń

Taka minister pokaże, jakiej chce edukacji. Nowoczesnej nie tylko pracownią z laptopami, ale tym, co w głowach wychowawców. Wyrównującej szanse, ale dbającej o pluralizm i o kontakt z rodzicami. Będzie dumna z wyników w międzynarodowych testach PISA, ale bez złudzeń, jakoby miały automatycznie wyplenić problemy ze szkolnego zaścianka.

Nie pogodzi się z fikcją. Zadba o realny pomiar wyników, zamiast testomanii; wypromuje w szkołach naukę innowacyjności i współpracy, zamiast lizusostwa i manewrowania. Za parę lat rankingi szkół będą mierzyć Edukacyjną Wartość Dodaną i faktyczną pracę nauczycieli, a także realne podciąganie grup zagrożonych wykluczeniem, a nie marketingową sprawność w utrwalaniu społecznych podziałów i nierówności. A stawką będzie już teraz kształt pokolenia nie 6-, a 18-latków: nowoczesnych, przebojowych, zdolnych do konkurowania na rynku nauki i pracy Europejczyków.

Fantastyka? Może niekoniecznie.

Autor jest nauczycielem i menedżerem działającym w oświacie

Media i szkolne środowiska przyjęły nową minister edukacji dość chłodno. Trzecia z rzędu „twarz" pełzającej reformy nic ponoć nie wnosi, poza chęcią zaistnienia. Wskazuje się, że czasu mało, szans zmarnowanych dużo i oprócz działań oszczędnościowych oraz ratowania przyczółków, w postaci paru nowelizacji ustaw, nic się wielkiego nie wydarzy.

Ba, słychać, że z tą „ministrą" może być nawet gorzej. Że bez pozycji politycznej, bez doświadczeń w administracji oświatowej, bez wizji, bez zaplecza i bez kręgosłupa. Może i zaangażowana – ale wobec lobbies bezsilna i zdana na fastrygowanie kulejącej reformy. Może i ma dobre chęci – jednak w roku przedwyborczym nic nie zaryzykuje.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?