Partyjny macher
Platforma tkwi dziś w głębokim kryzysie i jest to w ogromnej mierze kryzys przywództwa Donalda Tuska. Przewodniczącemu PO udało się wprawdzie dokonać konsolidacji, usuwając Jarosława Gowina i niszcząc niemal całkowicie Grzegorza Schetynę, ale paradoksalnie obsesyjne wycinanie potencjalnych konkurentów świadczy nie o sile, lecz o słabości przywódcy. Wszystkie te działania spowodowały, że PO jawiła się w ostatnich miesiącach jako siła skupiona głównie na własnych problemach, a sam Tusk zaczął być odbierany przez opinię publiczną niemal wyłącznie jako partyjny macher.
W naturalnej kolei rzeczy następną fazą po wycięciu wewnątrzpartyjnej konkurencji powinna być ofensywa na zewnątrz. To udało się Jarosławowi Kaczyńskiemu, który wprawdzie wyjałowił PiS z przejawów samodzielnego i niezależnego myślenia, ale umiał następnie w miarę sprawnie wykorzystać tę sytuację do ekspansji wizerunkowej i programowej. Prawo i Sprawiedliwość nie jest dzisiaj ugrupowaniem wielu punktów widzenia w ramach generalnego konserwatywnego nurtu. Obowiązuje jeden, dość wyraźnie zdefiniowany patriotyczno-socjalistyczny paradygmat. Mimo to partia dość skutecznie utrzymuje wiodącą pozycję w sondażach, choć nie znajduje na razie drogi do centrum, co pozwoliłoby jej myśleć realnie o zdobyciu większości w wyborach.
A jak straszny PiS ?dojdzie do władzy...
W PO sytuacja jest inna. Istotnie, po uporaniu się z Gowinem i Schetyną Tusk spróbował powrócić do dawnych wizerunkowych chwytów. Do tej kategorii należała rekonstrukcja rządu czy – w mniejszej skali – dość żenujące zagrywki w rodzaju wizyty u „zwyczajnej rodziny" (jak na złość w czasie, gdy na kijowskim Majdanie tworzyła się historia), wydanie książki Małgorzaty Tusk „Między nami" czy programu „z kamerą wśród Tusków". Wszystko to jednak jest w sposób aż nadto wyraźny zgrane, sztuczne, pozbawione wszelkiej świeżości. Sondaże zaświadczają, że nie przynosi rezultatów.
Logicznie rzecz biorąc, należałoby zatem oczekiwać, że w nowym, wyborczym roku Tusk i jego współpracownicy będą musieli pokazać coś nowego. Rzecz w tym, że gdyby byli do tego zdolni, już by to zrobili. Liczba jałowych prób odświeżenia wizerunku partii, rządu i premiera pokazuje, że w worku z pomysłami jest całkowicie pusto. Z próżnego zaś i Salomon nie naleje, a cóż dopiero zmęczony latami wyczerpującej psychicznie gry Igor Ostachowicz.
Nie zobaczymy zatem zapewne niczego odkrywczego. Będzie tylko więcej tego samego. Z jednej strony będzie się powtarzać schemat „mądry przywódca na trudne czasy" (w różnych wariantach, w tym w wariancie „wściekania się" lub „besztania złych bojarów"), z drugiej schemat: „a jak straszny PiS dojdzie do władzy, to...".
W tym drugim schemacie ważna była zawsze funkcjonalna współpraca Jarosława Kaczyńskiego, jednak lider PiS w ostatnim czasie uparcie nie chce spełniać pokładanych w nim przez PO nadziei. Choć wciąż zdarzają mu się lapsusy i wpadki, są nieporównywalnie mniej liczne niż niegdyś, ich efekty zaś – nieporównywalnie mniej dla PiS bolesne niż kiedyś. Dlatego straszenie PiS-em przestało się sprawdzać. Wobec tego ubóstwa środków pozostaje ewentualnie zaatakowanie przeciwnika czymś nagłym, jakiś wystrzał z grubej rury. Na to chyba jednak nie ma amunicji, bo to, czym dotąd wali się w PiS (sprawy Hofmana czy Kaczmarka, zresztą ładnie przez PiS rozbrajane), to drobiazgi w porównaniu choćby z potencjalnym kalibrem infoafery.