Widać to dobrze dziś, gdy na naszych oczach dokonuje się moralny i funkcjonalny krach polityki europejskiej wobec Rosji. I to mimo że ponoć przyświecały jej rozsądek i umiar. Obserwujemy zaś, przynajmniej w Polsce, rehabilitację polityki Lecha Kaczyńskiego, którego swego czasu uważano za niebezpiecznego radykała, by nie powiedzieć szaleńca. Ilość złośliwości, a nawet obelg, jakie musiał z tego powodu znieść, była doprawdy rekordowa. Tymczasem okazuje się, że to tragicznie zmarły prezydent był naprawdę rozumny. Choć klasyk powiedziałby pewnie, że rozumny szałem.
Przyznaję, że sam uważałem wyprawę Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi w czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej za nieprzemyślaną szarżę, przedsięwziętą wyłącznie w odruchu serca. A w polityce to się nie może sprawdzić. Dziś okazuje się jednak, że może. Po pierwsze, nie musimy się wstydzić naszej postawy. Ba, możemy być z niej dumni, a to już jest całkiem sporo. Poza tym prezydent Kaczyński najzwyczajniej w świecie miał rację, uznając, że zagrożenie rosyjskie wciąż istnieje i że tylko radykalne ruchy mogą je powstrzymać. Potrafił myśleć w kategoriach geopolityki, co dziś doceniają ludzie pozbawieni uprzedzeń, nawet jeśli byli od niego daleko, jak np. ?prof. Paweł Śpiewak.
Co więcej, dziś Lechem Kaczyńskim mówią jego najzacieklejsi przeciwnicy z dawnych lat Donald Tusk i Radosław Sikorski. To oni próbują odgrywać rolę śp. prezydenta w kontaktach z sojusznikami na Zachodzie. Zachęcają do radykalnych działań, próbują montować koalicje, wspierają Ukraińców, starają się być ich adwokatami. Czyli w sumie zachowują się jak szaleńcy. Bo z tego nic nie będzie. Skrachowanej Europie jest wszystko jedno. Upadek jest tak głęboki, że czołowych polityków nie przeraża nawet widmo Monachium, przywoływane przez światowe media, nierzadko porównujące sytuację mniejszości rosyjskiej na Krymie do tego, co Hitler mówił o Niemcach sudeckich w 1938 r. Wszyscy widzimy już to, co w 2008 r. rozumiał Lech Kaczyński, że za Gdańsk też nie będą chcieli umierać.