Nie takie zwykłe, bo mniejsze wstrząsy zdarzają się setki razy dziennie. Chodzi o wstrząs w rodzaju tego sprzed 3 lat z okolic Fukushimy. Według analityków, którzy od lat 70. XX wieku śledzą japońskie trzęsienia szansa na wstrząs o sile 7 w bezpośredniej okolicy Tokio wynosi 70 proc. w ciągu najbliższych 30 lat. Największym problemem jest jednak wyznaczenie momentu, od którego można zacząć te 30 lat odliczać. W 2012 roku tokijski uniwersytet szacował prawdopodobieństwo takiej „siódemki" w stolicy na 70 proc., ale w ciągu 4 lat – czyli teoretycznie zostały 2 lata, żeby się zadziało – i w horyzoncie 30 lat na 98 proc.

Prace nad nową technologią

Japończycy cały czas czekają i pracują nad technologią wykrywania trzęsień ziemi. Gra jest o wysoką stawkę, ponieważ cały archipelag wysp, z których składa się Japonia leży w terenie bardzo aktywnym sejsmicznie. Kwestia nadejścia katastrofy na dużą skalę jest naprawdę prawdopodobna. Eksperci ostrzegają, że wielkie trzęsienie pozbawi Tokio połowę zasobów energetycznych. Region doświadczył już okresów wyłączania świateł przez kilka miesięcy po wypadkach w Fukushimie w 2011 roku. Przewidywana katastrofa zagrozi nie tylko wyłączonym aktualnie reaktorom w regionie, ale wymusi zatrzymanie pracy elektrowni cieplnych. Ponad 12 mln odbiorców pozostanie wtedy bez prądu. Firma TEPCO odpowiedzialna za dostawy energii, ta sama, która nie potrafi sobie poradzić z posprzątaniem Fukushimy, stanie wtedy przed bardzo trudną sytuacją. Widać, że braków w zaopatrzeniu w energię Japonia nie jest w stanie naprawić nawet w 3 lata po dużych wstrząsach, dlatego niezależnie od pory roku, w której zdarzy się kolejne wielkie trzęsienie, TEPCO nie da rady naprawić swoich zakładów do lata. A latem w Japonii jest gorąco i klimatyzatory pracują pełną parą.

Problem z siecią energetyczną

Potrzeba wtedy około 50 mln kilowatów. Dla porównania jedna elektrownia atomowa może dostarczyć średnio 1500 MW, czyli 3 proc. takiego zapotrzebowania. Problem jest także w nietypowej konstrukcji japońskiej sieci energetycznej. Ze względów historycznych zachód kraju pracuje na częstotliwości 60 Hz, a wschód na 50 Hz. Między regionami znajdują się tylko 4 konwertery energii o łącznej mocy 1200-1500 MW. To wyjątkowy przypadek wobec światowych standardów. Współistnienie dwóch sieci energetycznych stwarza problem w sytuacji, gdy dzieje się trzęsienie. Zachód nie może pomóc wschodowi i na odwrót. Możliwości przesyłu prądu między jedną a drugą połową Japonii są zbyt małe, stąd też wynika konieczność w stworzeniu bardziej wydajnej sieci. Rząd chce zwiększyć przepustowość wzajemnych połączeń do 2,1 MW do 2020 roku.

Brak stabilności energetycznej wewnątrz kraju skutkuje tym, że Japonia musi energię importować. Kupuje ją od zewnętrznych partnerów w formie gazu i innych surowców energetycznych ciągle powiększając deficyt w handlu zagranicznym. Zależność od takiego importu stawia kraj w trudnej dyplomatycznie sytuacji. Jako członek grupy G-7 Japonia musi trzymać wspólny z innymi państwami front przeciwko Rosji, ale jednocześnie kupuje od niej surowce – średnio 250 tys. baryłek ropy dziennie. Stanowi to ok. 7 proc. zaopatrzenia w ropę. Coraz większe związanie energetyczne z Rosją wynika z tego, że 4 lata temu Japonia musiała wycofać się z planu tworzenia nowych pól wydobywczych ropy w Iranie, ponieważ USA wprowadziły sankcje na Iran. Wtedy Iran nie chciał porzucić planu wzbogacania uranu, obecnie sytuacja polityczna zmieniła się o 180 stopni.

Wielkie trzęsienie ziemi stawia też kolejne wyzwanie, poprawę bezpieczeństwa ludności. Bezpośrednim skutkiem wstrząsów w regionie Tokio może być śmierć 300 tys. mieszkańców, ponad 14 mln może stracić dostęp do wody. Zawalić lub spalić może się ponad 2,5 mln budynków grzebiąc kolejne ofiary. Naukowcy pracują nad tym, by zmniejszyć te liczby o 80 proc. Dla porównania wstrząsy sprzed 3 lat spowodowały śmierć 18 tys. osób, a trzęsienie ziemi z 1995 z Kobe zabiło ponad 8 tys. Japończyków.