Barack Obama wylądował na tokijskim lotnisku Haneda kilka minut po godzinie 19 w środę. U nas było wtedy południe, ale w stolicy Japonii słońce już zdążyło schować się za horyzontem. Swoje ośmiodniowe tournée po czterech krajach Azji rozpoczyna od najtrudniejszego etapu – rozmów z japońskim premierem Shinzo Abe. Japonia jest największą gospodarką regionu, którym Stany Zjednoczone są gospodarczo zainteresowane. Obaj przywódcy będą na pewno rozmawiać o tym, co dalej robić z TPP, czyli Partnerstwem Transpacyficznym, największą strefą wolnego handlu na świecie.
Kolacja na trzy gwiazdki
Przed partią golfa (jest planowana na czwartek na prestiżowym polu golfowym z widokiem na górę Fuji) pierwsze rozmowy stoczyli w bardzo kameralnej atmosferze. Premier Abe zaprosił prezydenta Obamę do maleńkiej restauracji Sukibayashi Jiro w dzielnicy Ginza. Prowadzi ją jeden z najsłynniejszych szefów kuchni na świecie, Jiro Ono. Ma 88 lat, 3 gwiazdki Michelina za tę restaurację i doczekał się nawet filmu dokumentalnego o sobie. „Jiro śni o sushi" wyświetlano także w Polsce. Kolacja w Sukibayashi Jiro z pewnością miała kameralny charakter, ponieważ lokal oferuje jedynie10 miejsc. W 20 minut sam mistrz Ono serwuje ponad 12 potraw przyrządzanych z najświeższych produktów. Mimo iż Obama bardzo lubi japońską wołowinę z Kobe, premier Abe zabrał go na sushi. Na samym początku wizyty ważnego gościa chciał uniknąć rozmowy o wysokich cłach na importowane mięso, którymi Japonia chroni własny rynek. Japoński rynek ryżu także stwarza problemy dla wprowadzania strefy wolnego handlu TPP, ale w restauracji Jiro Ono pierwszeństwo należy do ryb. Obamie smakowało, po półtoragodzinnej kolacji powiedział dziennikarzom, że „mają tam naprawdę niezłe sushi".
Na kolacji była obecna także ambasador USA w Japonii Caroline Kennedy oraz prezydencka doradca ds. bezpieczeństwa Susan Rice. Obama oraz Abe mówią jednym głosem, jeżeli chodzi o strategię równych szans dla kobiet na rynku pracy. Ostatnio także coraz częściej zgadzają się w kwestii spornych terytoriów. Przed przylotem do Japonii prezydent Obama udzielił wywiadu japońskiemu dziennikowi Yomiuri, w którym podkreślił, że Stany Zjednoczone uznają prawo Japonii do archipelagu Senkaku. O te maleńkie, bezludne wysepki Japonia pojedynkuje się na słowa i dyplomatyczne podchody z Chinami. Ta wojna podjazdowa trwa już kilkanaście miesięcy i nic nie zapowiada, że ma się ku końcowi. Gwarancje bezpieczeństwa dawane Japonii przez Obamę są dla Japonii bardzo ważne.
Z powagi sytuacji zdaje sobie także sprawę japoński cesarz Akihito. Podczas porannego czwartkowego spotkania powiedział Obamie, że „ma bardzo ciężką pracę". Amerykański prezydent nie tylko ma przekonać do swoich ustaleń Japończyków, ale także i własny kongres. Tam z kolei potrzebna do prowadzenia dalszych negocjacji ustawa o promowaniu handlu TPA (Trade Promotion Authority) nie przejdzie głosowania wcześniej niż w listopadzie, czyli przed wyborami.
Słoń w pokoju
Ogromną trudnością podczas wizyty prezydenta Obamy jest kwestia Chin. Kraju, który wytycza nowe granice specjalnej strefy lotniczej, nie daje za wygraną odnośnie spornych wysp i do tego bardzo nie chce, by powstało TPP. Sprawa Chin jest obecnie tak ważna i tak wszechobecna, że najlepiej dla dyplomatów jest jej zwyczajnie nie zauważać. Chiny są niczym słoń w pokoju, którego istnienia nikt nie chce potwierdzić, mimo że nie da się go nie dostrzec. Pewien emerytowany generał chińskiej armii, Xu Guangyu, stwierdził, że pozostałe kraje nie mają się czego bać, bo Chiny to ogromny roślinożerca. Według generała, który poszedł do wojska w wieku 16 lat, a obecnie jest już po osiemdziesiątce, sytuację można wyjaśnić bardzo obrazowo. Słoń nie zmieni się nagle w królika, ani królik w słonia. Słoń nie je także królików, co najwyżej może jakiegoś czasem przypadkowo rozdeptać.