Zgrzybiali dziś kombatanci powtarzają zgryźliwie jak w tytule, młodsi zarzucają im zmarnowanie szans. Jakże łatwo zapomnieliśmy, że w realnym socjalizmie marzeniem Polaka była ucieczka na Zachód, a przynajmniej wyjazd na jakiś czas do lepszego świata.
Po historycznym 1989 roku znalazł się tam cały kraj, na pewno nie od razu, ale dziś 15 lat po wstąpieniu do NATO i dziesięć lat po przyjęciu do Unii Europejskiej, bez wątpienia tam jesteśmy. Oczywiście jako jeden z biedniejszych i mniej zaawansowanych cywilizacyjnie państw tego obszaru, ale już nie pełnimy roli „najweselszego baraku" w ponurym obozie odseparowanym od świata żelazną kurtyną. Porównujemy się do Francji czy Niemiec i budzi to naszą frustrację, ale już nie do Węgier, Czechosłowacji albo i Sowietów.
Ceną ewolucyjnej zmiany systemu jest konieczność współżycia ze zbrodniarzami
Jak ożywić martwą rybę
W burzliwych czasach odzyskiwania wolności pisał Timothy Garton Ash, że wielekroć usiłowano zamienić kapitalizm na socjalizm z takim czy innym przymiotnikiem. Nie jest to trudne, podobnie jak ugotowanie zupy, kiedy ma się do dyspozycji świeżą i tłustą rybę. Fakt, że zupa jest niesmaczna i takie eksperymenty źle się kończą, to osobna sprawa. Co innego jednak, gdy – tak jak przed Polakami 25 lat temu – stało zadanie odbudowy kapitalizmu z tej gnijącej brei, jaką był realny socjalizm.
Jak ożywić ugotowaną i zepsutą rybę? Jak sprawić, by znów stała się zdolna do życia? Takiego zadania jeszcze nikt przed nami się nie podjął, a ci, którzy próbowali w tym samym czasie – mieli łatwiej. Upadłą NRD wzięli na swój garnuszek bogaci bracia z Niemiec Zachodnich. Ówczesna Czechosłowacja zawsze była mocniej uprzemysłowiona i bardziej zdyscyplinowana od nas. Węgry najlepiej z państw bloku sowieckiego wykorzystały okres lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, miały najwięcej związków gospodarczych z Zachodem i były tam postrzegane jako lider przemian i najlepsze miejsce dla inwestycji. Nas lokowano w okolicach Rumunii i Bułgarii.