I tłum. Który w obliczu tragedii robi to, co zwykle. Przez swoich reprezentantów: polityków, publicystów, internetowych mędrców, bierze się za łby. Urządzają nad głową skatowanego cierpieniem człowieka konkursy na miss współczucia i mistera ideologicznej czystości.
Nie mam już słów na tych producentów słownej waty, dla których każda ludzka tragedia jest jak wyczekiwana przez surfera fala, która znów zaniesie ich na fora czy do telewizji. Gdzie będą mogli bredzić, że aborcja jest lekarstwem. Albo głosić moje (zdecydowanie antyaborcyjne) poglądy, robiąc to jednak metodą marszałka Żukowa: rozminowując pole przez atak piechoty. Stojąc nad cierpiącym, drą się coraz głośniej, piętrząc słuszne frazy. A robiony przez nich hałas zwiększa ból, wzmaga chęć ucieczki, każe jeszcze mocniej skulić się w sobie.
Odstawmy na bok proaborcyjnych obsesjonatów. Większość głosów, jakie słyszałem przy okazji tej sprawy, wskazywała aborcję jako rozwiązanie nie dlatego, że ludzie w Polsce dyszą chęcią mordu, „zabieg" wydawał im się „mniejszym złem". I tu otworzyła się szansa dla nas, prolajferów: praktycznie pokazać, że zła nie wyleczy zło. Że zamiast zajmować się sobą, „dawać świadectwo" pod Sejmem albo w TVP Info, trzeba montować ekipę: jedni modlą się i poszczą, szturmując niebo, drudzy grzeją na miejsce zdarzenia, budują mur, o który zmagający się z dramatycznymi decyzjami ludzie będą mogli się oprzeć, szyć koc, którym – jeśli zechcą – będą mogli się okryć.
Naczelny prolajferski publicysta kraju parę dni temu wykrzykiwał na Facebooku, iż jest gotów na więzienie za możliwość głoszenia, że aborcja jest zabójstwem. Męczeństwo za prawdę, drogi Tomku, dokonałoby się, gdybyś zamiast bohatersko czekać na policję, która raczej po ciebie nie przyjdzie, od miesiąca siedział w Wągrowcu. Wykorzystując swoje talenty i szerokie kontakty, pracował z proboszczem i sąsiadami. Dyskretnie, dyplomatycznie, tak by nie tworzyć poczucia osaczenia, organizował wsparcie, terapeutów, lekarzy, sponsorów. Aborcjoniści pokazali swoje rozwiązanie. Czy naprawdę jedynym naszym celem jest wykazanie głupoty ich pomysłu? Dlaczego nie umiemy skutecznie dać nadziei tam, gdzie świat widzi tylko beznadzieję?
Ewangelizacja to nie tylko pokrzykiwanie, by ludzie nie podejmowali złych decyzji, ale i tworzenie im konkretnych warunków do podjęcia decyzji dobrej. Przez praktykowaną, a nie deklarowaną miłość. Za tę aborcję odpowiedzą więc przed Bogiem nie tylko matka i lekarz, ale i ty, i ja. I być może (bo nie wiem, czy coś robili, czy też tylko gadali) miejscowa wspólnota katolików, sąsiedzi i lokalny biskup. Nasze miejsce było w tych dniach przy tej konkretnej rodzinie. Ale mieliśmy donioślejsze zajęcia.