Słyszymy ciągle zewsząd narzekania, jak bardzo laicyzuje się współczesna sztuka, jak coraz mniej jest w niej treści religijnych i chrześcijańskich. Paradoks polega na tym, że jeśli już ktoś te kwestie zaczyna poruszać – od razu okazuje się, że obraża wartości religijne i szarga świętości chrześcijan. Oznacza to, że sami katolicy w najbardziej żywotnych dla siebie sprawach pozostają bierni, oddając pole debaty swoim, rzekomym, wrogom ideowym. Rzekomym, bo sami są ofiarami własnej bierności i indolencji. Bierności, która polega głównie na tym, że nie są w stanie stworzyć własnych dzieł, a co dopiero arcydzieł, i ograniczają się do kościelnej kruchty. Można mówić nawet o grzechu zaniechania, który przykrywa pomstowanie towarzyszące takim wydarzeniom jak „Golgota Picnic".
Objawy paranoi
Brak zaangażowania bierze się również z tego, że wspomniane środowiska nie mają w przeważającej części żadnych kompetencji, aby odbierać współczesną sztukę, oceniać ją, a co dopiero tworzyć. Wystarczy natomiast słowo wytrych „bluźnierstwo" czy „treści antyreligijne" – by skrzyknąć się pod sztandarem Telewizji Trwam albo Krucjaty Różańcowej, by powtarzać publicznie banały o ataku na Kościół, które nic nie wnoszą do debaty. Są za to kolejnym potwierdzeniem bierności, automatyzmu odruchów obronnych, syndromu obleganej twierdzy przyjmującej objawy paranoi.
Bo, jak wiadomo, jeśli ktoś wierzy – trudno obrazić jego uczucia. I nie trzeba nawet nadstawiać drugiego policzka. Wystarczy przekonanie do własnych poglądów oraz brak kompleksów, które są podstawą do prezentowania własnej tożsamości w sposób aktywny i pozytywny.
Łatwiej powtórzyć starą bajeczkę, że ktoś obraża wartości religijne, niż kupić bilet, obejrzeć spektakl i wyrazić na ten temat swoją opinię. To jednak wykracza poza schemat protestu, wymaga wysiłku intelektualnego oraz kompetencji kulturowych
Tymczasem nie przypominam sobie, by po Romanie Brandstaetterze czy Jerzym Zawieyskim pojawił się w Polsce twórca związany z wartościami chrześcijańskimi, który zająłby się kultywowaniem wartości religijnych. Również dlatego pozytywna debata o Kościele w sztuce jest martwa. We współczesnym teatrze z wartościami chrześcijańskimi można zidentyfikować Piotra Cieplaka czy Jana Klatę. Pierwszy naraził się ultrasom, wystawiając w Teatrze Narodowym „Narty Ojca Świętego" Jerzego Pilcha – rzecz o tym, jak zwykłemu człowiekowi trudno sprostać wyzwaniom stawianym przez Jana Pawła II. Przypomnę, że były próby zatrzymania premiery, którą od razu zakwalifikowano jako bluźnierstwo. Pogratulować błyskotliwej analizy!