Gdyby PSL przyczyniło się do odwołania szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza, byłby to koniec koalicji w bardzo trudnej sytuacji politycznej. Dlatego nikt w PO nie wierzy, że pragmatyczni do bólu ludowcy zamierzają popełnić efektowne samobójstwo.
Kluczem dla zrozumienia obecnego kryzysu w koalicji PO–PSL jest słowo „standardy".
„Platforma i PSL reprezentują inny punkt widzenia i wrażliwość, jeśli chodzi o dobre obyczaje" – mówił premier o PSL w 2009 r., gdy media opisywały biznesowo-towarzyski układ wokół ówczesnego wicepremiera Waldemara Pawlaka. I dodał z wyższością: „Uznałbym taką sytuację za naruszenie standardów Platformy".
Odwet na Platformie
Ilekroć w ostatnich latach PSL słyszało zarzuty o korupcję, nepotyzm albo swobodne gospodarowanie publicznym groszem, koalicjant zawsze starał się na tym zyskać, pokazując właśnie lepsze „standardy". Dziś ludowcy nie są zgodni, czy wziąć odwet, pokazując na przykładzie afery taśmowej, że nauczyciele „standardów" sami przestali ich przestrzegać.
Platforma i PSL to nie jest małżeństwo z miłości. Przez siedem lat wspólnego rządzenia krajem rachunek wzajemnych krzywd i pretensji systematycznie się wydłużał. Ale poziom niechęci nigdy nie osiągnął takiej masy krytycznej jak w poprzednich koalicjach AWS–UW, SLD–PSL oraz PiS–Samoobrona–LPR, rozsadzanych przez wewnętrzne konflikty przed końcem kadencji. Dlatego dziś nikt w PO nie wierzy, że afera taśmowa to zmieni. – Donald uważa, że PSL to nie problem. Ludowcy nie doprowadzą do zerwania koalicji. Wyborów przyspieszonych nie będzie – mówi współpracownik szefa rządu.