Polityka w czasach niemocy

Dlaczego od dzisiejszych polityków nie można wiele oczekiwać

Publikacja: 09.07.2014 02:00

Politycy coraz mniej mogą. Dlatego ze wszystkich sił starają się nadać sobie i swojej pracy aspekty moralne i przedstawić się jako nosiciele dobra.

Swych przeciwników zaś jako orków niosących śmierć i zło. Z braku możliwości zdziałania czegokolwiek sensownego w materii społecznej i ekonomicznej przenoszą swoje zmagania na poziom aksjologiczny. Tylko bowiem w ten sposób mogą uzasadnić swoje trwanie.

Nie będzie odrodzenia

Wyobraźmy sobie, że Jarosław Kaczyński wreszcie wygrywa wybory. I co? Naprawdę ktoś wierzy, że właśnie tego dnia nastanie początek odrodzonej Rzeczy Pospolitej, Polacy wstaną z kolan, Rosjanie się cofną, Niemcy odpuszczą, a przestępcy uciekną?

Wszak PiS będzie musiało stworzyć z kimś ten rząd. Z jakimiś PSL na przykład. Ów rząd będzie miał Bronisława Komorowskiego jako swego partnera. Putin i Merkel też z tego powodu nie zrzekną się swych urzędów. Kimś trzeba będzie obsadzić tysiące miejsc w spółkach Skarbu Państwa, mediach publicznych, urzędach centralnych. Taki gabinet może rządzić trochę lepiej lub trochę gorzej niż obecny. Ale nie odmieni oblicza tej ziemi.

Zresztą Kaczyński pokazał to już w latach 2005–2007, kiedy to sięgnął po ludzi przeciwnego obozu i realizował nie swój program wyborczy, np. obniżając podatki dla najbogatszych.

Zwolennicy PiS mogą się czuć oszukani, gdy wreszcie ziści się ich sen – obudzą się co prawda po wyborach w innej Polsce, ale ich życie za bardzo się nie zmieni tylko z tego powodu, że Sikorskiego zastąpi Fotyga, Grasia – Błaszczak, a Piechocińskiego... Sawicki.

Politycy niewiele mogą – ich władztwo nad rzeczami i procesami ograniczane jest przez innych graczy (wewnętrznych i zewnętrznych), przez reguły ekonomiczne, wymogi UE, biznes i procesy społeczne.

Wymiana Sarkozy'ego na Hollande'a nie powoduje znaczących zmian w życiu Francuzów, a ustąpienie Berlusconiego i przejęcie władzy przez Montiego nie zmienia za bardzo losów Włoch.

Pole manewru jest znikome, choć istotne i dające tym, którzy mają energię i chęć działania na nim, możliwości ciężkiej i pożytecznej pracy dla wyborców. Ale nie jest ono znaczące.

To dlatego politycy wymyślili, że przebiorą się w szaty kapłanów i zaczną reprezentować nie jakieś ograniczone możliwości w zakresie gospodarki czy systemu państwowego, ale prawdziwe i odwieczne wartości. Żeby przekonać o tym wyborców, codziennie starają się wmówić im, że to właśnie oni są nosicielami ich światopoglądu, a ich przeciwnicy to upostaciowione zło.

Dlatego tak łacno debatują o aborcji, eutanazji, karze śmierci, in vitro, małżeństwach homoseksualnych, ekologii, atomie itp.

Politycy, którzy utrzymują ze sobą bardzo dobre relacje osobiste ponad podziałami partyjnymi, odgrywają przed oniemiałą z zachwytu publiką codzienny spektakl rodem z Szekspira – są emocje, krzyki, namiętności, miłość i nienawiść. Ale tylko do czasu, aż spadnie kurtyna. Potem wszyscy zmywają z siebie puder, ściągają paradne stroje i omawiają ważne dla ich cechu sprawy – emerytury, uposażenie, warunki pracy, zasady BHP.

Czy naprawdę nikogo nie zadziwiło, jak wielu polityków potrafi w rok przejść z ekipy grającej rodzinę Capuletich do familii Montecchi? Owszem, jeśli robili to w złym stylu, jak Joanna Kluzik-Rostkowska, wywoływało to niejakie zgorszenie. Ale jeśli dzieje się to w takim stylu, jak robi to obecnie Jarosław Gowin, wszyscy właściwie uważają to za normalne.

Bo w istocie to jest normalne. Emocjonalne i moralne wzburzenie wywołuje się jedynie u widzów, ale nie u ludzi z branży. Tutaj się wie, że te groźne miny, sztychy szpadą, okrzyki i śmierci są jedynie udawaniem, rytuałem, grą.

Krwawa zabawa

Politycy nic nie mogą, więc zabawiają ludzi opowieściami o sobie, w których udają kogoś innego – bohaterów mających cel, misję, boży plan. To, że w istocie są jedynie aktorami w spektaklu, który z prawdziwym życiem nie ma wiele wspólnego, wiedzą tylko oni.

Widz ma mieć poczucie, że uczestniczy w zmaganiach tytanów, walce dobra ze złem, wojnie światów. Za to płaci, tego wymaga. Ale to nieprawda – Kaczyński na szczycie unijnym, gdy decydowano o środkach na najbliższe siedem lat dla Polski, mógłby wywalczyć o 10 mld mniej lub więcej. Gdyby rządził nie dwa, lecz cztery lata, to autostrad byłoby o 50 kilometrów więcej. Albo mniej. Być może gazoport byłby już gotowy. A tak będzie gotowy dopiero w grudniu.

Polityka oczywiście jest ważna. Ale szczęścia, prawdy i zbawienia należy szukać gdzie indziej.

Nie chcę przez to powiedzieć, że polityka nie ma znaczenia i że nie powinniśmy się nią interesować (szczególnie w naszym regionie, gdzie np. złe rządy Meciara szkodziły Słowacji, a dobre Orbana wzmacniają Wegry). Chcę przez to jedynie powiedzieć, że polityka ma małe znaczenie i powinniśmy się nią odpowiednio do tego interesować.

Bo w Polsce narzucenie na siebie moralnych szat przez polityków zaszło już za daleko. O ile oni sami odgrywają silne emocje, o tyle wśród ludzi te emocje są już naprawdę poważne – doprowadziły do śmierci jednej osoby, zabitej tylko dlatego, że pracowała w biurze znienawidzonej przez napastnika  partii.

Nikt nie jest w stanie oszacować kosztów społecznych tej aksjologicznej maskarady uprawianej przez polityków – ile przyjaźni zostało rozbitych, ile rodzin się do siebie nie odzywa, ile inicjatyw zostało uśmierconych z tego powodu, że ktoś nie chciał pomóc komuś z powodów afiliacji partyjnej. Systematycznie niszczony jest świat mediów przez to, że duża ich część uznała, iż musi bronić Polski przed jej wrogami (z PiS lub z PO – to już w zależności od poglądów co do tego, skąd ma nadejść Armagedon).

Zajmijmy się życiem

Nie nawołuję do wycofania się z obserwacji życia politycznego i do zostawienia tego wszystkiego w rękach samych polityków. Ale nawołuję do tego, by zająć się swoim życiem – płodzić dzieci, realizować swoje hobby, bywać u przyjaciół, robić pożyteczne rzeczy w swoim najbliższym otoczeniu – a nie wciąż siedzieć przed telewizorem i modlić się o powodzenie jednej partii i złorzeczyć jej przeciwnikom.

Trzeba czytać gazety, sprawdzać, co się dzieje w polityce, chodzić na wybory – i traktować partie jak instytucje użyteczności publicznej, a nie kościoły, w których zamieszkał jedyny prawdziwy bóg. Utylitarny i czysto przedmiotowy stosunek do polityki – oto, czego nam brakuje w Polsce.

Wolna Polska przeżyła Jaruzelskiego, Wałęsę, Kwaśniewskiego i śp. Kaczyńskiego. Wytrzymała z Mazowieckim, Suchocką, Olszewskim, Oleksym, Cimoszewiczem czy Belką. Da więc radę i z Komorowskim, Tuskiem czy Kaczyńskim. Poradzi sobie nawet z Korwinem w rządzie, bo jakoś przetrwała Leppera czy Giertycha. Na szczęście czy nieszczęście władztwo polityków jest bardzo ograniczone – ich dobre rządy mogą nam trochę pomóc, złe trochę zaszkodzić. Ale to wszystko – nic więcej.

Żadna partia nie jest depozytariuszem dobra, a jej politycy to same Siłaczki. Żadna partia nie jest też wysłannikiem piekieł. Konstytucja, sądy, biurokracja,  biznes, wymogi Unii, konieczność posiadania koalicjanta, prezydent – wszystkie te czynniki powodują, że nigdy rządy żadnej partii nie mogą prowadzić do pełnej realizacji jej postulatów programowych i obietnic wyborczych. Można powiedzieć – że na szczęście. Bo to oznacza, że ograniczoność świata polityki, zawężony zakres jej sprawczości, inercja status quo powodują, iż nie grozi nam żadne szaleństwo, że sprawy będą szły mniej więcej w tym kierunku, w którym szłyby w przypadku wygranej innych partii.

To, czego można by sobie jedynie życzyć, to to, aby zrozumieli to wyborcy. By pojęli, że od polityków nie mogą oczekiwać niczego innego, jak to, by Tuskowa woda w kranie była trochę cieplejsza i trochę czystsza. Świetnie rozumieją to sami politycy – doskonale pragmatyczni, cyniczni i postępujący w  interesie cechu hydraulików. Czas, by zrozumieli to także  ludzie.

Politycy wiedzą, że nie w  ich mocy jest budowa całego domu, więc skupili się na usługach wodociągowych. Wyborcy winni jedynie zadbać o to, by nie pozwolić sobie wmówić, że woda, którą politycy im dostarczają, jest święcona. Polityka jest ważna, ale przynosi odpowiedzi tylko na polityczne pytania. Szczęścia, prawdy i zbawienia należy szukać gdzie indziej.

Autor jest doktorem politologii. ?W latach 2009-14 był europosłem. ?Po majowych wyborach ogłosił, ?że odchodzi z polityki.

Politycy coraz mniej mogą. Dlatego ze wszystkich sił starają się nadać sobie i swojej pracy aspekty moralne i przedstawić się jako nosiciele dobra.

Swych przeciwników zaś jako orków niosących śmierć i zło. Z braku możliwości zdziałania czegokolwiek sensownego w materii społecznej i ekonomicznej przenoszą swoje zmagania na poziom aksjologiczny. Tylko bowiem w ten sposób mogą uzasadnić swoje trwanie.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Opinie polityczno - społeczne
Skrzywdzeni w Kościele: Potrzeba transparentności i realnych zmian prawnych
Opinie polityczno - społeczne
Edukacja zdrowotna, to nadzieja na lepszą ochronę dzieci i młodzieży. List otwarty
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Prawdziwy test dla Polski zacznie się dopiero po zakończeniu wojny w Ukrainie
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska