Politycy coraz mniej mogą. Dlatego ze wszystkich sił starają się nadać sobie i swojej pracy aspekty moralne i przedstawić się jako nosiciele dobra.
Swych przeciwników zaś jako orków niosących śmierć i zło. Z braku możliwości zdziałania czegokolwiek sensownego w materii społecznej i ekonomicznej przenoszą swoje zmagania na poziom aksjologiczny. Tylko bowiem w ten sposób mogą uzasadnić swoje trwanie.
Nie będzie odrodzenia
Wyobraźmy sobie, że Jarosław Kaczyński wreszcie wygrywa wybory. I co? Naprawdę ktoś wierzy, że właśnie tego dnia nastanie początek odrodzonej Rzeczy Pospolitej, Polacy wstaną z kolan, Rosjanie się cofną, Niemcy odpuszczą, a przestępcy uciekną?
Wszak PiS będzie musiało stworzyć z kimś ten rząd. Z jakimiś PSL na przykład. Ów rząd będzie miał Bronisława Komorowskiego jako swego partnera. Putin i Merkel też z tego powodu nie zrzekną się swych urzędów. Kimś trzeba będzie obsadzić tysiące miejsc w spółkach Skarbu Państwa, mediach publicznych, urzędach centralnych. Taki gabinet może rządzić trochę lepiej lub trochę gorzej niż obecny. Ale nie odmieni oblicza tej ziemi.
Zresztą Kaczyński pokazał to już w latach 2005–2007, kiedy to sięgnął po ludzi przeciwnego obozu i realizował nie swój program wyborczy, np. obniżając podatki dla najbogatszych.