Dziś robi to nadal, zdobywając – tak jak 20 lat temu – poparcie głównie wśród młodych wyborców, których łatwo pozyskać prostymi, do bólu logicznymi hasłami, lecz całkowicie wyabstrahowanymi ze skomplikowanej rzeczywistości. W dodatku mamy do czynienia z jadącym po bandzie ekscentrykiem. To wystarczy, by zwrócił on na siebie uwagę grup społecznych, które z różnych powodów kontestują establishment polityczny.
A jednak nie podzielam wyrażonej na łamach „Rzeczpospolitej" opinii wiceministra spraw zagranicznych Artura Nowaka-Fara dotyczącej sprawy uderzenia w twarz Michała Boniego przez lidera Kongresu Nowej Prawicy. Można zrozumieć czyjeś oburzenie z powodu spoliczkowania jednego z europosłów przez innego. Problem jednak w tym, że Nowak-Far twierdzi, iż przyczyny całego zajścia w pałacyku MSZ były dla świadków tego, co się stało, kompletnie nieznane. Z tego wyciągnął wniosek, że Korwin-Mikkemu chodzi wyłącznie o wywoływanie skandali, dzięki którym istnieje w przestrzeni publicznej.
Polityk Platformy nie przeprosił lidera Nowej Prawicy za dyskredytowanie go w oczach Polaków
To bardzo nieuczciwa interpretacja całego wydarzenia. Boni kreuje się na niewinną ofiarę przemocy. Sugeruje, że został uderzony dlatego, że w roku 1985 podpisał w bardzo dramatycznych okolicznościach deklarację tajnej współpracy z SB (był przez bezpiekę szantażowany), ale ponieważ blisko siedem lat temu za to przeprosił, nie widzi powodu, żeby do tej kwestii wracać.
Tymczasem Korwin-Mikke twierdzi, że nie chodziło mu o PRL-owską przeszłość Boniego, ale o antylustracyjne wystąpienia europosła Platformy Obywatelskiej w III RP. Lider KNP przypomniał burzliwą debatę z roku 1992 nad zainicjowaną przez siebie w Sejmie (był wówczas posłem) uchwałą lustracyjną – zarzucił Boniemu, że ten, dowiedziawszy się wtedy o tym, że znalazł się na tak zwanej liście Macierewicza (zawierającej nazwiska zarejestrowanych tajnych współpracowników UB i SB wśród ówczesnych członków rządu i parlamentarzystów), określił go publicznie mianem osoby „niespełna rozumu".