Czy można obrazić się za porównanie do Ferrari? - felieton Rafała Tomańskiego

Okazuje się, że tak. Tylko potrzeba do tego odpowiednich okoliczności.

Publikacja: 27.08.2014 16:33

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa

19 sierpnia w odległości ok. 220 kilometrów od chińskiej wyspy Hainan chiński myśliwiec J-11 wykonał tzw. pokaz siły przed amerykańskim samolotem zwiadowczym. W lotniczym języku nazywa się to beczką, maszyna obraca się wokół swojej podłużnej osi. Gdy jeden pilot chce postraszyć drugiego wystarczy, że lekko przekręci się „na plecki" i pokaże, że jest uzbrojony po zęby, tzn. że pod skrzydłami podczepione są rakiety.

Agresywny manewr

Tak właśnie zrobił chiński pilot kilka dni temu. Dokładnie wyglądało to tak: J-11 przelatuje w bliskiej odległości pod amerykańskim zwiadowczym P-8 (to wojskowa wersja Boeinga 737), następnie wylatuje przed Amerykanina pod kątem 90 stopni i pokazuje uzbrojenie, mija P-8 w odległości niecałych 6 metrów i wreszcie wykonuje beczkę 13 metrów nad samolotem. Takie wyczyny są bezpieczne w powietrzu jedynie w jednostce akrobacyjnej Blue Angels – powiedział po tym wydarzeniu wysoki urzędnik amerykańskiego ministerstwa obrony nie wymieniany z nazwiska. Cytowany przez Wall Street Journal dodał także, że manewr był niepotrzebnie niebezpieczny i agresywny. Andrei Chang, redaktor naczelny Kanwa Defense, serwisu poświęconego wojskowości uważa, że decyzja o takim przelocie i pokazie siły nie mogła zostać podjęta przez pilota, ale musiała wynikać z konkretnego rozkazu od dowództwa. Według Changa chińscy piloci postępują zgodnie ze szkołą sowiecką, w której wszystkie decyzje muszą być kontrolowane z góry. Wreszcie, kolejny urzędnik Pentagonu podsumował całe zdarzenie do szosowego pojedynku szkolnego autobusu (amerykańskiego, dużego samolotu zwiadowczego) z Ferrari (czyli chińskim myśliwcem).

Nie pierwszy raz doszło do takiej sytuacji. W 2001 chiński pilot zderzył się z amerykańskim P-3, także dużą jednostką zwiadu elektronicznego. Chińczyk poniósł śmierć, uszkodzony P-3 przymusowo lądował na tym samym Hainanie, niedaleko którego doszło do ostatniego incydentu. 13 lat temu załoga ze Stanów Zjednoczonych była przetrzymywana przez Chińczyków przez kilka dni. W efekcie winą obarczono pilota, Wang Weia, który wykonał niepotrzebnie niebezpieczny manewr. Według Amerykanów chiński kowboj pokazał im nawet w powietrzu swojego maila. Przy takiej brawurze łatwo było o tragedię.

Porównanie do Ferrari jest na pierwszy rzut oka miłe i niegroźne, w końcu samochody z tej włoskiej firmy uchodzą za symbol elegancji i szybkości, ale Chińczycy są oburzeni. 25 sierpnia na stronie Dziennika Ludowego, głównej gazety Komunistycznej Partii Chin, ukazał się tekst, w którym pewien cytowany komentator (określany jako Wang Zhiming) polemizuje z amerykańskim porównaniem. Ferrari to według niego symbol nowobogactwa, nieodpowiedzialności i brawury, a manewr chińskiego pilota miał zostać przeprowadzony z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Ktoś w Ferrari może mieć według Chińczyka motywacje podrzędnej jakości, a przecież pilot stał na straży swojej ojczyzny.

Jak nie Ferrari to autobus

Porównanie Ferrari z samolotem może kojarzyć się z ostatnim filmem z Piercem Brosnanem z serii przygód Jamesa Bonda „Śmierć nadejdzie jutro". W scenie finałowego pojedynku, gdy agent ratuje się ze spadającego ogromnego samolotu helikopterem znajdującym się w ładowni, przedtem wypadają z maszyny luksusowe samochody. Przypominają Ferrari, są kolorowe i błyszczące, gdy potem widać je wbite w pole, są niczym wielkie kwiaty, które nagle wyrosły na przypadkowym ugorze. Samolot, z którego ratuje się brytyjski agent pełen jest bogactw północnokoreańskiego pułkownika. Nie trzeba zresztą sięgać do filmu – na początku 2012 roku Ferrari kierowane przez syna Linga Jihua, wysokiego urzędnika bliskiego ówczesnemu prezydentowi Hu Jintao, rozbiło się w Pekinie zabijając chłopaka i poważnie raniąc dwie pasażerki. Hasło „Ferrari" po tym wypadku było czasowo blokowane w chińskim Twitterze, by nie podsycać niezadowolenia społeczeństwa z tego, że władza ostentacyjnie demonstruje swoje bogactwo. W lutym 2014 roku kolejne Ferrari rozbiło się w stolicy Chin, wreszcie w maju chiński student przebywający na wymianie w Kalifornii zmarł w wypadku kierując swoim Ferrari. Najechało na niego szybko jadące Hyundai.

Szkolny autobus (którym w ostatniej lotniczej sytuacji miał być amerykański samolot) także nie jest bezpiecznym porównaniem dla chińskiej władzy. Pod koniec 2011 roku 19 dzieci zginęło w wypadku w autobusie, na który wpadła ciężarówka. Szkolny pojazd, który według komentarza z Dziennika Ludowego „ma nieść schronienie i bezpieczeństwo" (tym bardziej zatem nie pasuje do pozycji jakiegokolwiek amerykańskiego pojazdu czy w powietrzu czy gdziekolwiek indziej), przyniósł zamiast niego dzieciom śmierć. Późniejsze śledztwo dowiodło, że pierwotnie było w nim miejsce jedynie na 9 pasażerów, a w momencie katastrofy jechało w autobusie 64 ciasno upakowanych osób. Kolejna autobusowa tragedia miała miejsce w kwietina 2014 roku, gdy 8 dzieci zginęło w autobusie na wyspie Hainan.

Z porównaniami trzeba być ostrożnym. Może się okazać, że proste skojarzenia w jednym kraju mogą wywołać kompletnie inne po drugiej stronie świata. I nawet jazda Ferrari może przestać być powodem do dumy.

Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Waluś nie jest bohaterem walki z komunizmem
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk