W Polsce rok 1989 obudził w społeczeństwie nowe aspiracje. Studiować chcieli niemal wszyscy, a nowe uczelnie wyrastały jak grzyby po deszczu. Powstał potężny sektor uczelni prywatnych – nowa instytucja okresu transformacji. Ogromny popyt na wiedzę i dyplomy nie sprzyjał jednak wprowadzaniu nowoczesnych metod kształcenia. Utrwalił się też tradycyjny, „stary" model zarządzania uniwersytetami.
Niż to szansa
Polskie uczelnie nie mają już jednak czasu do stracenia. Dużo jest obaw, że niż demograficzny je zdziesiątkuje. Ale stanowi też szansę, może pomóc wyzwolić potrzebne zmiany. Na pewno nie powinien nikogo zaskakiwać, prognozy znaliśmy od dawna.
W 2010 roku było 1,8 mln studentów, teraz jest ich 1,5 mln, a do 2025 roku liczba studentów skurczy się o kolejnych 300 tys. Czy część z istniejących w Polsce 450 szkół wyższych zniknie? Tak, to nieuniknione. Dziś są nadmiernie rozproszone, a jakość studiów często pozostawia wiele do życzenia. Ale „zniknie" nie musi oznaczać „zbankrutuje". Mniejsze uczelnie muszą się łączyć w nowe, silniejsze ośrodki.
W ustawie o szkolnictwie wyższym, która wchodzi w życie już za miesiąc, zapisaliśmy nowe zasady tworzenia związków uczelni. Będą mogły wspólnie prowadzić badania i starać się o granty, prowadzić działalność gospodarczą, a na mocy innych przepisów także otwierać wspólne studia. Trzy spore państwowe uczelnie w Krakowie – AGH, Politechnika Krakowska i Uniwersytet Rolniczy – już przygotowują się do utworzenia związku. Podobnie dzieje się we Wrocławiu.
Niż to także mniej studentów przypadających na jednego wykładowcę – a więc szansa na poprawę jakości studiów, pracę w grupach, dyskusje. To też otwarcie uczelni na nowy typ studenta: osoby, które chcą zmienić zawód albo zdobyć nowe kompetencje. W Europie co dziesiąta osoba od 25 do 64 lat wraca na uczelnie, podejmuje dodatkowe kursy i szkolenia. U nas tylko 4 proc. Nowa ustawa otwiera drzwi takim zmianom.