I o co ta awantura? O jakiś jeden czy dwa krzyże. Po co komu krzyż na Giewoncie? Nie lepiej by tam było tęczę za unijną dotację zainstalować? Albo palmę posadzić? Śmieję się, drodzy Państwo, ale to śmiech przez łzy. Bo naprawdę spot, o którym mowa, przygotowany za państwowe pieniądze dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych przez Pawła Borowskiego, jest bodaj najlepszym, jaki do tej pory powstał. Mamy tu pomysł, dobrą realizację i autentyczne walory promocyjne.
Filmik adresowany jest do publiczności anglojęzycznej, a bodaj najbardziej do tej z Wysp Brytyjskich. Oto kilkuletni chłopiec wraca z wakacji w Polsce i opowiada koledze o niezwykłym kraju, gdzie smoki mają jaskinie, pod górami śpią olbrzymy, po morzu pływają bursztynowe statki (które, gdy się im przyjrzymy, okazują się stadionami), a na ulicach toczą się rycerskie bitwy.
I wszystko by w tym kraju było dobrze, gdyby nie szpeciły go niepotrzebne religijne bohomazy. Bo twórcom, nie bez trudu zapewne, udało się wygumkować krzyż z Giewontu. Symbole chrześcijańskie nie pojawiają się też na ożywionej przez reżysera scenie bitwy pod Grunwaldem, co wymagało nie lada ekwilibrystyki, jako że po jednej ze stron batalii walczyli tam Krzyżacy, ozdobieni wiadomym znakiem, gdzie tylko się da.
Oczywiście, wszystko da się uzasadnić i kiedy czytamy, jak Paweł Borowski wyjaśnia, że krzyż nie mógł wyrastać olbrzymowi (temu śpiącemu pod Giewontem) na nosie, że to tam nie bardzo pasuje, to czujemy się niemal przekonani. Problem tylko w tym, że krzyż nie pasuje, a występująca w spocie palma na warszawskim rondzie de Gaulle'a już tak. Jako że to w naszym klimacie normalne.
Wydaje się ona wprost idealna, żeby wysyłać zdjęcia z nią do Wielkiej Brytanii, zamiast obciachowych Jezusków i żłóbków na Boże Narodzenie. W Wielkiej Brytanii będą wiedzieć, o co chodzi. W końcu to kraj, gdzie oficjalnie zabrania się używania słowa „Christmas", po to by je zastąpić słowami „Happy Hollidays".