Lustracja – wyjaśnię młodym ludziom – ma z założenia dobry obywatelski cel: ujawnić wyborcom brzydkie czyny tych osób, które, po cichu donosząc na przyjaciół i znajomych, wysługiwały się niedemokratycznej władzy w niesuwerennym państwie, a teraz, w wolnej Polsce, pragną pełnić funkcje publiczne. Tylko tyle i aż tyle.
Lustracji szkodzą nie tylko jej zdeklarowani przeciwnicy, lecz również jej fanatyczni zwolennicy, dla których dowodem kolaboracji jest samo oświadczenie o współpracy, sama rozmowa z funkcjonariuszem SB, a nawet sama tylko obietnica zachowania w sekrecie treści tej rozmowy. Fanatyków nie obchodzi, czy delikwent faktycznie był tajnym informatorem tajnych służb PRL, czy też np. tylko tak został przez te służby nazwany. Donosił, zdradzał, kapował – czy nie? A cóż to za różnica... Fanatycy niezbyt różnią się swoim postępowaniem od esbeków, którzy niszczyli porządnych ludzi poprzez umiejętne rozpuszczanie szkalujących pogłosek.
We wszechwładnym internecie oraz w niektórych mediach już dawno pojawiły się „informacje” o rzekomym uwikłaniu we współpracę z peerelowską policją polityczną osób, które osobiście znam, cenię i szanuję. Przyjrzałem się bliżej tym, pożal się Boże, sprawom, i widzę tylko krzywdę ludzi niewinnych. Wprawdzie redaktor Tadeusz Sznuk po dwóch latach męczarni prawomocnie wygrał swój proces z IPN, lecz o tym media, które przedtem go opluły, milczą jak zaklęte. W sieci krąży deklaracja "kontrwywiadowczej współpracy" niezłomnego członka KOR (nie podam nawet inicjałów), ale nikt nie przedstawił cienia cienia dowodu, że ta współpraca została kiedykolwiek w najmniejszym stopniu podjęta. Szczery Polak, sławny profesor Jan Miodek, bezpodstawnie oskarżony o agenturalność, musiał przez długie miesiące udowadniać sądom, że nigdy nie był wielbłądem...
Ci, którzy im tę gębę przyprawili, mają w głębokiej pogardzie jeden z fundamentów naszej europejskiej kultury: zasadę domniemania niewinności. Konstytucja Rzeczpospolitej wyraża ją formalnie w artykule 42. („Każdego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu”), ale przecież ta elementarna zasada – jako doniosły obyczaj – obejmuje wszystkie dziedziny społecznego życia. Podobnie jak reguła, że to autor zarzutu ma dowieść jego prawdziwości, nie zaś adresat jego fałszu.
Kto ponosi główną moralną odpowiedzialność za te pomówienia i oszczerstwa? Powiedzmy jasno: nie twórcy wyssanych z palca humbugów, i nie źródła w IPN (anonimowe i tchórzliwe), i nawet nie ci, którzy te kłamstwa ze smakiem i bez wstydu osobiście kolportują w towarzystwie. Główną odpowiedzialność ponoszą te media, które – bez weryfikacji i w ogóle bez dystansu – rozpowszechniają zarzuty bez pokrycia, strasznie krzywdzące Bogu ducha winnych ludzi.