Posłowie bliżej wyborców i niezależni od partyjnych liderów, a jednocześnie stabilna większość parlamentarna – tak zdaniem zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych wyglądać powinno po zwycięskim referendum zreformowane życie parlamentarne. A ja przekonam państwa, że tzw. system większościowy niesie ze sobą zagrożenia, na które nieliczni z państwa są gotowi – np. przejęcie władzy przez partię, która... przegrała wybory. JOW nie tylko nie są receptą na wszelkie zło – ich zastosowanie w XX wieku prowadziło do wielu absurdów, a w jednym wypadku – wręcz do politycznej tragedii.
Apartheid by nie powstał
To nie były zwykłe wybory decydujące wyłącznie o zmianie rządu. W maju 1948 roku wyborcy we wciąż jeszcze brytyjskiej Afryce Południowej rozliczali rząd Jana Smutsa z niepopularnego udziału w II wojnie światowej i zbytnich – jak wierzyli nacjonalistyczni Afrykanerzy – ustępstw na rzecz czarnej większości. Chcieli nowego państwa, które na zawsze utrwali dominację ich tworzącego się od blisko 300 lat narodu i rozdzieli zamieszkujące go grupy rasowe. Proponowany system rządów nazywali apartheidem.
Smuts i jego Partia Zjednoczona zignorowali wyraźne zmiany tendencji. Istotnie, w wyborach rządzące ugrupowanie zdobyło aż 48 procent głosów wobec 37 procent oddanych na afrykanerską Partię Narodową. Apartheid nigdy by nie powstał, gdyby nie przejęty po Brytyjczykach system większościowy. Niefortunny rozkład głosów w poszczególnych i źle wykreślonych jednomandatowych okręgach sprawił bowiem, że pokonana partia... miała więcej mandatów i zdobyła władzę. Wybory 1948 roku były początkiem dominacji Nasionale Party i jej rządów trwających aż do 1994 roku powszechnie zwanych rządami apartheidu.
Nie trzeba być wybitnym matematykiem, żeby udowodnić, że taka sytuacja możliwa jest w każdym systemie większościowym. Wystarczy wyraźnie wygrać w mniejszości okręgów, ale nieznacznie przegrać w większości z nich. Efekt ten sam: wola narodu, suwerena, jako całości zostaje zignorowana, a pokonane (i niechciane) ugrupowanie zdobywa większość.
Teoria? Daleko od tego. System większościowy, nie na darmo nazywany westminsterskim, stosowany jest od początków parlamentaryzmu brytyjskiego. Tylko w XX wieku aż trzykrotnie – w 1929, 1951 i 1974 roku – pokonana w wyborach partia uzyskiwała większość w parlamencie. W ten sposób w 1951 roku do władzy powrócił Winston Churchill, choć konserwatyści o blisko 1,5 miliona głosów przegrali z Partią Pracy. Laburzyści zrewanżowali się 23 lata później, gdy w lutym 1974 roku przegrali wybory z konserwatystami premiera Edwarda Heatha o 250 tys. głosów, ale i tak mieli cztery mandaty więcej. Podobny mechanizm, choć przy innych uwarunkowaniach, dał w 2000 roku prezydenturę USA George'owi Bushowi (pod względem liczby oddanych głosów przegrał on z Alem Gor,em).