Sokołowski: Klasa patologiczna

Jeśli jakieś elity miałyby u nas istnieć, to nie powinny być złożone z biznesmenów, którzy myślą wyłącznie o własnych korzyściach ani z polityków, którzy dorabianie się tym biznesmenom ułatwiają – twierdzi publicysta.

Publikacja: 15.06.2015 22:00

Sokołowski: Klasa patologiczna

Foto: materiały prasowe

Za nami kolejna odsłona „afery taśmowej". Ciekawi mnie, jakie jeszcze fakty zostaną ujawnione, ale to, co już wiemy doskonale wpisuje się w dyskusję o tzw. klasie wyższej w Polsce. Wielu by sobie życzyło jej powstania, z tym, że to, co dla niektórych uchodzi za wyznacznik istnienia takiej klasy, dla innych jest patologią. Nawet jeśli w słynnej już restauracji kodeks karny nie został złamany, to zasady demokratycznego państwa jak najbardziej. Pomoc znajomemu biznesmenowi, nie jest żadnym wspieraniem przedsiębiorczości, ale zwykłym kumoterstwem. Bo niby czemu akurat Jan Kulczyk ma dostawać kontrakty na Ukrainie? Ma najlepszą ofertę? Jest najtańszy? Raczej nie, po prostu umiał się dostać do pewnych kręgów.

W demokratycznym kraju każda firma powinna móc konkurować o dane zlecenie, dlatego powstała instytucja przetargów. Jestem egalitarystą, nie lubię społecznej wyższości jednych nad drugimi, ale jeśli już jakieś elity miałyby istnieć, to nie powinny być złożone z biznesmenów, którzy myślą wyłącznie o własnych korzyściach ani z polityków, którzy dorabianie się im ułatwiają.

Mądrość i troska o losy kraju mogłyby być takim wyznacznikiem, bo podstawową zasadą dawnej szlachty nie było wcale: „miej jak najwięcej pieniędzy i nie miej żadnych zasad", lecz „szlachectwo zobowiązuje". Szlachcic czy arystokrata musiał przestrzegać prawa, ale przede wszystkim kodeksu honorowego, a dziś niektórzy twierdzą, że jak ktoś zarobił i nie złamał prawa to wszystko jest w porządku. A podsuwanie 90-latce pożyczki na 500 zł pod zastaw mieszkania, też jest zgodne z prawem. Przykłady można mnożyć. Pieniądze były dodatkiem do bycia arystokratą, a nie powodem przynależności do tego stanu.

Władza i pieniądze

Wywiad z profesorem Henrykiem Domańskim „W Polsce wciąż nie ma klasy wyższej" ( „Plus Minus", 22 marca 2015) doskonale wpisuje się w mój pogląd na polską socjologię.

Otóż, jest ona mocno zideologizowana i szalenie autorytarna (nawet jeśli często jest to autorytaryzm lewicowy). Każdy student socjologii wie, że naukowiec nie powinien wartościować, lecz obiektywnie opisywać rzeczywistość bez określania co jest dobre, a co złe, co jest pożądane, a co nie. Tymczasem prof. Domański wartościuje - wręcz nachalnie. I to z tym wartościowaniem, a nie z faktami naukowymi mam zamiar polemizować.

Wywiad należy odczytywać bardziej jako prywatne poglądy profesora, a nie stanowisko nauki w tej sprawie, bo sugerowanie, że istnienie klasy wyższej jest pożądane, stanowiskiem socjologii na pewno nie jest. To raczej przejaw XIX-wiecznego myślenia, które wśród przedstawicieli tej nauki jest nader popularne. Bo przecież jakkolwiek by było żyjemy w świecie, w którym zwyciężyła demokracja i każdy - przynajmniej w założeniu - jest równy. Kwestionowanie tych idei, nie jest wynikiem chłodnego, naukowego podejścia, lecz próbą promocji pewnej ideologii, w tym wypadku konserwatyzmu w XIX - wiecznym wydaniu. Idea, że ludzie nie są sobie równi, że są lepsi i gorsi jest niedemokratyczna i niedzisiejsza, nie ma też nic wspólnego z nauką. A właśnie taką ideę stara się nam przekazać między wierszami prof. Domański. Podobnie jak to, że istnieje określona grupa ludzi, której wyższość nad resztą można obiektywnie stwierdzić. Zastanawiające jest też to, co znany z mediów socjolog uważa za atrybuty tej wyższości. Według Domańskiego przepustką do bycia lepszym są władza i pieniądze. Już sam ten fakt dowodzi wartościowania, a nie obiektywnego opisu.

Dlaczego o przynależności do najlepszej z grup społecznych ma decydować wyłącznie władza, wpływy, styl bycia i poczucie wyższości oraz grupowa solidarność? Prof. Domański powie pewnie, że nie on ustalał, co jest przepustką do rzekomego społecznego raju, ale za chwile sam stwierdza, że w Polsce jak na razie klasy wyższej nie ma ponieważ jej wyższość musi być uznana przez społeczeństwo, a społeczeństwo ani myśli uznawać kogoś za lepszego od siebie, tylko dlatego, że ten ktoś jest wpływowy i bajecznie bogaty. Mówiąc szczerze wcale mnie to nie dziwi, wręcz cieszy.

Czyli społeczeństwo nie uznaje takich cech za decydujące, więc kto? Obawiam się, że w dzisiejszych czasach już tylko socjologowie pokroju pana profesora oraz oczywiście ci, którzy za lepszych się uważają. Bo są grupy potomków szlachty, jest Mensa zrzeszająca najinteligentniejszych ludzi w kraju, są też w Polsce intelektualiści, niektórzy światowej sławy, są nawet kluby ludzi najpiękniejszych (np. beautifulpeople.com), jednak żadnej z tych grup za klasę wyższą prof. nie uważa.

Uznaje za jej zalążek tylko najbogatszych, ba, nawet prezydent Polski jest dla niego jedynie pretendentem, a członkiem, po jej powstaniu (bo jak na razie jej w Polsce nie ma) stanie się dopiero, gdy się dorobi, ale i tak będzie mu trudno bo ma niearystokratyczny styl bycia. I czy to nie jest wartościowanie?

Społeczeństwo stanowe PRL

Najbardziej kuriozalny cytat to odpowiedź na pytanie, które porusza wcześniej wspomniane przeze mnie zagadnienie: dlaczego portret przodków w gabinetach elit biznesu robi na nas marne wrażenie (nie traktujemy go jako atrybutu wyższości nad resztą). Profesor odpowiada: „W społeczeństwie egalitarnym, jakim wciąż jesteśmy, jeszcze robi. Dziedziczymy trochę z systemu komunistycznego, mamy małą akceptację dla znacznych nierówności społecznych."

To stwierdzenie nie jest już nieuprawnionym wartościowaniem, jest absurdem i przeczy faktom naukowym. Po pierwsze PRL nie była społeczeństwem egalitarnym, jak stwierdził mój profesor, była wręcz stanowym, podziały społeczne były o wiele silniejsze niż teraz, a dystans członków poszczególnych grup wręcz nieprzekraczalny, nawet jeśli grupy te zawierały sojusze. Zresztą przyznaje to sam Domański stwierdzając, że „kiedyś robotnik wstydził się przebywać z inteligentem, bo nie potrafił mu dorównać". Chyba nawet licealista po lekcji wiedzy o społeczeństwie przyzna, że zdecydowanie nie jest to przejaw egalitarności społeczeństwa.

Względna egalitarność polskiego społeczeństwa ma swoje źródło w kulturze europejskiej. Bo to w społeczeństwa starej Unii są egalitarne, a nie kraje postkomunistyczne, gdzie raczej mamy do czynienia z oligarchizacją. Na Zachodzie ludzie pracy są zdecydowanie bardziej szanowani niż u nas, a przysłowiowe „kopanie rowów" nie jest uznawane za porażkę życiową. Kraje Zachodu często mają monarchie, jednak są one lokalnym kolorytem, atrakcją dla społeczeństwa, dawno utraciły wcześniejsze znaczenie. Domański podaje za przykład Anglię, jednak o Norwegii, gdzie w stolicy tego kraju można spotkać w tramwaju samego króla już milczy. Tego, że kraj ten jest ostoją egalitaryzmu nie podważają go nawet najwięksi konserwatyści. O tym, że księżniczka szwedzka wyszła za mąż za swojego trenera fitnessu też, być może przez przypadek, nie wspomniał. Czy nie dlatego , że nie pasowałoby mu to do jego teorii jakoby egalitaryzm był reliktem realnego socjalizmu?

Domański twierdzi, że nasze elity polityczne straciły prestiż dlatego, że za bardzo się bratały z ludźmi niższego według profesora rzędu, a członek klasy wyższej nigdy nie powinien tego robić. PR-owcem profesor chyba nie zostanie, bo nic nie jest tak zabójcze dla prestiżu polityka jak pokazywanie swojej wyższości nad ludem. Nawet pokazujący swoje szlacheckie korzenie Bronisław Komorowski, używa ich jako uzasadnienie swojej kultury czy honoru, ale na pewno nie jako dowód na to, że jest człowiekiem z lepszej gliny. Zresztą mam nieodparte wrażenie, że kiedyś bycie szlachcicem polegało właśnie na pewnym etosie, honorze, kulturze, a nie na władzy i pieniądzach. Te były raczej efektem przynależności do stanu szlacheckiego, a nie przyczyną i raczej domeną burżuazji, a nie szlachty.

Do jakiej warstwy należy Michnik

W ogóle to, co profesor opisuje jako cechy klasy wyższej dzisiaj uważa się raczej za patologię. Poczucie wyższości i dystans polityków do społeczeństwa jest nazywane alienacją władzy i chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa tego za pożyteczne zjawisko. Wspólnota interesów biznesu z politykami, zakulisowy lobbing i decydowanie o życiu mas to kumoterstwo i po aferze Rywina nikt się z uczestnictwem w takiej wspólnocie nie obnosi, dzisiaj uznajemy to za zjawisko zdecydowanie negatywne, a nie przejaw wyższości nad ludem.

Najbardziej kuriozalny jest przykład Adama Michnika i Ryszarda Krauzego. Otóż Domański stwierdza, że Michnik nie należy do klasy wyższej, czyli do najlepszych z ludzi, samej elity społeczeństwa, ponieważ nie ma żadnych interesów z tym znanym biznesmenem, oraz uwaga... Ponieważ pracuje, a elity nie pracują.

Chyba byłoby źle, gdyby Michnik załatwiał interesy biznesmena jako redaktor naczelny największej gazety w Polsce, raczej nie świadczyłoby to o jego wyższości moralnej nad resztą społeczeństwa. Poza tym, czy się ktoś z nim zgadza czy nie, jego wpływ na społeczeństwo jest - czy był - ogromny, co przyznają chyba w szczególności jego zagorzali przeciwnicy z Rafałem Ziemkiewiczem na czele. No, ale widać według profesora to produkcja podpasek na wielką skalę czyni kogoś lepszym człowiekiem, członkiem elity a nie bycie jednym z bardziej wpływowych intelektualistów w kraju i autorytetem dla milionów. To według profesora atrybuty wystarczające jedynie do zasilenia szeregów wyższych warstw klasy średniej.

USA, na które powołuje się profesor to zły przykład. Po pierwsze dlatego, że jest to społeczeństwo inne niż europejskie, bardziej autorytarne, nieegalitarne, gdzie różnice społeczne są ubóstwiane. Po drugie jest to kraj, do którego szlachta raczej nie wyjeżdżała, ich klasę wyższą stworzyli dorobkiewicze, którzy z kultury szlacheckiej przejęli wyłącznie zewnętrzne atrybuty. Zdecydowanie nie uważam tego społeczeństwa i generalnie tej kultury, a przynajmniej jej konserwatywnej części za wzór do naśladowania dla Polski.

Wydaje mi się, że intelekt czy wykształcenie nie są tam najbardziej cenionymi wartościami, są ważne o tyle, o ile umożliwiają zdobycie władzy i pieniędzy, bo to one decydują, kim dany człowiek jest, chociaż należy też zauważyć, że jest tam tak duża opozycja wobec takiego myślenia, że nawet sami „prawdziwi Amerykanie", zaczynają twierdzić, że nie czują się już w swoim kraju członkami kultury dominującej.

To, że prof. Domański nie rozumie tzw. dzisiejszego myślenia objawia się szczególnie w innym fragmencie wywiadu. Otóż socjolog stwierdza, że potomkowie polskiej arystokracji zawierają małżeństwa z dziećmi najbogatszych biznesmenów i jest to układ korzystny dla obu stron, bo jednym daje pieniądze, drugim - prestiż. Profesor wydaje się jednak nie zauważać, że w dzisiejszych czasach za małżeństwo korzystne dla obu stron uznaje się, i obiema rękami zaświadczy o tym chyba każdy psycholog, małżeństwo z miłości. Naprawdę... Kto dzisiaj popiera związki aranżowane, mające na celu poprawę statusu społecznego rodzin małżonków? Oczywiście, zdarzają się małżeństwa zawierane dla pieniędzy, jednak nie uważajmy takiego podejścia za przejaw cnoty i wyższości nad innymi.

Z marginesu

Na zakończenie chciałbym powiedzieć, że jest wiele hierarchii, wiele elit, od tych intelektualnych, przez elity pieniądza, władzy aż do elitarnych bojówek kibolskich. Ludzie oceniają się nawzajem na podstawie różnych cech. Celem życia jednostki nie zawsze jest zdobycie jak najwyższego statusu społecznego, więc mierzenie wszystkich tą miarą, a do tego rzekomo naukowe stawianie ponad innych ludzi, dla których ów status jest najwyższą wartością w życiu mija się z celem. Do tego oczywistym dla mnie jest i wielu z nas tak wychowywano, że ludzi powinno oceniać się pod kątem ich moralności, etyki, wyznawanych wartości, a nie pod kątem tego, ile mają w portfelu. Bo jeśli wziąć pod uwagę taki sposób myślenia, to osoby uznawane przez Domańskiego i innych socjologów za klasę wyższą, zasililiby raczej szeregi klasy niższej czy wręcz w pewnym sensie marginesu społecznego.

Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Kluczowa dla Polski jest zdolność budowania relacji z USA
Opinie polityczno - społeczne
Hity i kity kampanii. Długa i o niczym, ale obfitująca w debaty
felietony
Estera Flieger: Akcja Demokracja na opak
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Szymon Hołownia w debacie TVP przeczył sam sobie
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Debaty, czyli nie chcą, ale muszą