Cztery godziny antyfilozofii prawa

Bywały w historii Europy sytuacje, gdy tajemnicza wola narodu czy wola ludu pracującego, zastępując prawo, prowadziła do tworzenia najbardziej zdeformowanych i nieludzkich systemów totalitarnych – pisze były prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Aktualizacja: 30.11.2015 17:54 Publikacja: 29.11.2015 21:00

Zdaniem Marka Safjana wypowiedziane w Sejmie słowa Kornela Morawieckiego o wyższości dobra narodu na

Zdaniem Marka Safjana wypowiedziane w Sejmie słowa Kornela Morawieckiego o wyższości dobra narodu nad prawem oznaczają zakwestionowanie istoty państwa prawa

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Parafraza tytułu artykułu prof. Jerzego Zajadły sprzed kilku lat nadaje się znakomicie na opisanie tego, co się wydarzyło w nocy ze środy na czwartek w polskim parlamencie. Padły w toku debaty mocne słowa o przewadze woli narodu nad prawem stanowionym, o zwierzchniej władzy Sejmu, a także o niezbędności przywrócenia stanu zgodności z konstytucją poprzez uchwały unieważniające wybór sędziów do Trybunału Konstytucyjnego (poseł sprawozdawca nazwał to uczonym terminem „konwalidacja").

Przy okazji padły słowa na temat szkodliwości orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego i jego destrukcyjnej roli historycznej hamującej procesy transformacji, a także z ust lidera partii rządzącej także o braku demokratycznej legitymacji sądu konstytucyjnego, którą jest w istocie niepotrzebną przybudówką parlamentu („trzecią izbą"), pozostający poza kontrolą i dysponującą nieograniczoną władzą.

Wypowiedziano wiele ocen świadczących o całkowitym braku zrozumienia, czym jest natura państwa prawa, jakie są jego fundamentalne zasady, na czym polegają konstytucyjne ograniczenia demokracji parlamentarnej, jaką rolę odgrywa w państwie demokratycznym sąd konstytucyjny.

Żadna władza nie jest absolutna

Odwoływanie się do zasady wyższości woli (dobra) narodu nad prawem jest równoznaczne z zakwestionowaniem istoty państwa prawa, i stwierdzenia tego nie uchylą owacyjne oklaski na stojąco części posłów kierowane do osoby, która sformułowała takie credo. Wskazuje ono bowiem, że wprowadzamy zasadę, że „wola narodu" jest uosabiana zawsze przez aktualną większość parlamentarną, a więc większość polityczną, która nie jest związana żadnym prawem, łącznie z konstytucją.

Oznaczałoby to ogromną efektywność w sprawowaniu władzy, a jednocześnie ogromne zagrożenie dla jednostki i jej podstawowych praw, ponieważ straciłaby ona jakiekolwiek gwarancje ochronne i nie miałaby żadnego wpływu na ustalenie, czym jest tajemnicza wola narodu. Cofalibyśmy się w ten sposób o 800 lat w historii europejskiej cywilizacji, warto bowiem przypomnieć, że w tym roku obchodzimy 800-lecie Magna Charta Libertatum (1215), której postanowienia przewidujące ograniczenie władzy króla przez prawo są traktowane jako początek historii państwa prawa.

Bywały ekscesy w historii Europy, zwłaszcza w XX wieku, kiedy to tajemnicza wola narodu czy wola ludu pracującego miała jako jedyna wyrażać dobro wspólne, dobro ogółu lub dobro wspólnoty narodowej. Owa wola, zastępując prawo i sytuując się ponad prawem, prowadziła w takich sytuacjach do tworzenia najbardziej zdeformowanych i nieludzkich systemów totalitarnych.

Stanowcza teza o zwierzchniej władzy Sejmu to kolejny element „finezyjnej konstrukcji" antyfilozofii prawa stworzonej w czasie nocnej debaty. Słusznie zauważono, że jest to teza wynikająca z peerelowskiej konstytucji, kwestionująca zasadę równowagi i podziału władz, która, sformułowana przez Monteskiusza, została uznana za jeden z najważniejszych elementów składających się na ideę państwa prawa. Jest to zasada zakładająca nie tyle istnienie różnych władz w państwie, ile wyraźny podział kompetencji pomiędzy poszczególnymi władzami, a także ich wzajemne hamowanie się i równoważenie.

Z istoty tej zasady wynika, że żadna władza nie jest absolutna i nie może przejmować kompetencji, które do niej nie należą. Parlament jako władza ustawodawcza nie może wydawać wyroków i rozstrzygnięć w indywidualnych sprawach, sądy nie mogą zastępować ustawodawcy, a władza wykonawcza nie może tworzyć ustaw i wykonywać funkcji należących do sądu, np. poprzez ingerencję w toczący się i niezakończony proces sądowy, nawet gdyby chodziło o procedurę ułaskawienia.

Podział władz w państwie zakłada także względną niezależność tych władz od siebie, w takim sensie, że wpływanie jednej władzy na funkcjonowanie drugiej jest ściśle zakreślone prawem, normami konstytucyjnymi, a ingerencje, które poza te granice wykraczają, są niedopuszczalne. Jest to więc także wyraźny nakaz poszanowania przez władzę ustawodawczą i wykonawczą niezależności sądów i niezawisłości sędziowskiej, co wyraża się jednoznacznie w zasadzie nieusuwalności sędziów.

Złamanie trójpodziału

Stwierdzenie to pozwala przejść do trzeciego elementu składającego się na „obraz państwa prawa" ukształtowany w niedawnej nocnej debacie, a mianowicie do kwestii uchwał pozbawiających mocy prawnej wcześniejsze uchwały o wyborze sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Opinia publiczna nie powinna sobie dać wmówić, że rzecz jest niesłychanie zagmatwana, niejasna, kontrowersyjna i niemożliwa do zrozumienia. Jest to nieprawda, bo sytuacja prawna jest absolutnie jasna – Sejm wybrał sędziów 8 października na podstawie normy konstytucyjnej i ważnej, niezakwestionowanej ustawy sejmowej.

Od dnia, w którym zakończyła się kadencja trzech sędziów, tj. od dnia 6 listopada, osoby powołane przez Sejm są sędziami Trybunału Konstytucyjnego (art. 194 konstytucji mówi o wyborze sędziów Trybunału przez Sejm, a nie o wyborze „kandydatów na sędziów Trybunału"!). Operowanie rozróżnieniem pomiędzy sędzią a osobą wybraną na stanowisko sędziego nie ma w tym kontekście żadnego sensu i musi prowadzić do wyników sprzecznych z brzmieniem samej normy konstytucyjnej.

Wygaśnięcie mandatu sędziego TK nastąpić może jedynie w ściśle określonych i wyczerpująco wskazanych sytuacjach i poza nimi nie może to nastąpić poprzez decyzję innego organu państwa, bez względu na to, czy jest to Sejm RP czy prezydent. Głosowanie w Sejmie i przyjęcie uchwał nie jest podstawą do stwierdzenia niekonstytucyjności wyboru sędziów, ani też ustawy, na podstawie której zostali oni powołani. Nie jest to ani skomplikowane, ani zagmatwane – bo reguły niezawisłości i niezależności sędziowskiej opierają się na klarownych i niebudzących wątpliwości zasadach.

Dlaczego przyjęcie innego rozumowania wydaje się tak bardzo niebezpieczne dla państwa prawa? Odpowiedź jest także oczywista – dopuszczenie do takiego precedensu, jakim byłoby odwołanie de facto przez Sejm urzędujących sędziów, stwarza na przyszłość realne zagrożenie, że sędziowie tracą swoją niezależność i pozostają przez cały czas w orbicie oddziaływania władzy politycznej, która może monitorować, oceniać i karać. Zasady podziału władz w państwie zostałyby definitywnie złamane, ze wszystkimi tego skutkami dla funkcjonowania całego systemu państwa prawnego.

Oceny tej nie mógłby zmienić żaden kompromis, nawet taki, który polegałby na powołaniu w miejsce odwołanych sędziów – tych samych sędziów, którzy zostali wcześniej odwołani: istotne jest bowiem, że nawet taki manewr zakładałby skuteczność pozbawienia uchwał Sejmu mandatu sędziowskiego. I z takim rozwiązaniem nie można by się w żadnym wypadku zgodzić na gruncie zasad państwa prawnego.

W tej debacie pojawia się też oczywiście argument, że do całego zamieszania przyczyniła się poprzednio rządząca formacja polityczna i na nią spada ostateczna odpowiedzialność za to, co się stało, a więc za wybór sędziów w „nadmiarze" . Jeżeli wobec dwójki sędziów został popełniony błąd konstytucyjny, czego wykluczyć nie można, mechanizmy dobrze funkcjonującej demokracji przewidują jasne i precyzyjnie określone procedury: skierowanie spraw do TK i ustalenie niekonstytucyjności przyjętego rozwiązania (chodziłoby tu ewentualnie o normę przejściową ustawy z 25 czerwca 2015 r.).

Twierdzenie, że większość poprzedniej kadencji naruszyła konstytucję tamtą ustawą i wobec tego jedyną odpowiedzią ma być kolejne „kompensacyjne naruszenie" konstytucji przez nową formację sprawującą władzę, opiera się na tragicznym nieporozumieniu albo na złej woli.

Nie byłby to pierwszy raz, kiedy parlament przyjął ustawę niezgodną z konstytucją, nigdy dotąd nie doszło jednak do tego, by odwoływaniem się do niekonstytucyjności przyjętej ustawy (dodajmy jeszcze niestwierdzonej, lecz jedynie hipotetycznej niekonstytucyjności) usprawiedliwiać kolejne zachowania naruszające konstytucję. To działanie prowadziłoby bezpośrednio do zniszczenia dorobku naszej demokratycznej drogi, którą przemierzaliśmy przez ostatnie 25 lat.

Zasady i wartości

Na koniec tego krótkiego wywodu słów kilka o roli sądu konstytucyjnego. Idea sądownictwa konstytucyjnego sformułowana na początku XX wieku przez wybitnego austriackiego filozofa prawa Hansa Kelsena zakłada z samej swej istoty ograniczenie władzy parlamentu – poprzez system kontroli aktów ustawodawczych oparty bezpośrednio na normie konstytucyjnej. Idea ta rozwinęła się w pełni w doktrynie i praktyce niemieckiej po doświadczeniach pierwszej połowy XX wieku, wynaturzeniach i zbrodniach totalitaryzmu.

Znalazła mocne oparcie w filozofii Gustava Radbrucha, który mocno podkreślał, że ponad prawem ustawowym przyjmowanym przez ustawodawcę istnieją pewne zasady, a przede wszystkim prawa podstawowe jednostek, które muszą być zawsze respektowane, co oznacza, że nawet demokratycznie legitymizowana władza nie może tych praw i wartości naruszać. Prawa i wolności konstytucyjne są ponad wolą większości parlamentarnej, także ponad wolą znajdującą swe oparcie w większości absolutnej.

Jedyną instytucją w państwie prawnym, która może zapewnić skuteczne przestrzeganie przez parlament ograniczeń wynikających z konstytucji, jest niezależny sąd konstytucyjny. Twierdzenie, że ma on ograniczoną legitymację demokratyczną albo że powinien podlegać jakiejś kontroli zewnętrznej, opiera się na zasadniczym niezrozumieniu (albo raczej chęci niezrozumienia) tego, czym jest odrębność trzeciej władzy (władzy sądowniczej).

Polska demokracja i polska droga transformacji, wychodzenia z systemu komunistycznego byłyby bez porównania trudniejsze i wolniejsze, a może nawet niemożliwe, gdyby na straży tych procesów nie stał niezależny sąd konstytucyjny. Warto o tym przypominać, ponieważ jesteśmy w punkcie, w którym podejmowane dzisiaj decyzje o dalszych losach Trybunału Konstytucyjnego mogą na długie lata zaważyć o jakości polskiej demokracji i naszym miejscu w Europie.

Autor jest profesorem prawa, w latach 1998–2006 był prezesem Trybunału Konstytucyjnego, od 2009 jest sędzią Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej

Parafraza tytułu artykułu prof. Jerzego Zajadły sprzed kilku lat nadaje się znakomicie na opisanie tego, co się wydarzyło w nocy ze środy na czwartek w polskim parlamencie. Padły w toku debaty mocne słowa o przewadze woli narodu nad prawem stanowionym, o zwierzchniej władzy Sejmu, a także o niezbędności przywrócenia stanu zgodności z konstytucją poprzez uchwały unieważniające wybór sędziów do Trybunału Konstytucyjnego (poseł sprawozdawca nazwał to uczonym terminem „konwalidacja").

Przy okazji padły słowa na temat szkodliwości orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego i jego destrukcyjnej roli historycznej hamującej procesy transformacji, a także z ust lidera partii rządzącej także o braku demokratycznej legitymacji sądu konstytucyjnego, którą jest w istocie niepotrzebną przybudówką parlamentu („trzecią izbą"), pozostający poza kontrolą i dysponującą nieograniczoną władzą.

Wypowiedziano wiele ocen świadczących o całkowitym braku zrozumienia, czym jest natura państwa prawa, jakie są jego fundamentalne zasady, na czym polegają konstytucyjne ograniczenia demokracji parlamentarnej, jaką rolę odgrywa w państwie demokratycznym sąd konstytucyjny.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Najniższe instynkty Donalda Tuska
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: Nowa Lewica od nowa
Opinie polityczno - społeczne
Andrzej Porawski: Wewnętrzna niespójność KPO
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Kaczyński dogadał się z Ziobrą. PiS ma kandydata na prezydenta RP
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Rok traumy i nienawiści. Palestyńscy liderzy nie potępili Hamasu za 7 października