Autorka zachwyca się w nim rodzicami, którzy zakładają dzieciom na demonstracjach KOD koszulki z napisem „Jestem Bolkiem". Jako ojciec dwojga dzieci, poczułem się tym felietonem dotknięty.
Wbrew temu, co pisze pani Kofta, noszenie przez dzieci koszulek z kryptonimem tajnego współpracownika Służby SB nie jest fajne. I to bez względu na to, czy ktoś – pomijając nawet ujawnione fakty – uważa Lecha Wałęsę za „Bolka", czy też nie. „Bolek" to po prostu synonim donosiciela i nic więcej. Kontekst jest tu oczywisty.
Dziecko nie postrzega świata w odcieniach szarości, nie relatywizuje, przeciwnie, świat dziecka jest – a przynajmniej powinien być – czarno-biały. Z wiekiem te kolory zaczynają się zlewać, dobrze jest jednak, aby nigdy nie zlały się zupełnie. I to jest zadanie rodziców, a także całego powszechnego systemu edukacji, w którego skład wchodzą nie tylko szkoły, ale także odpowiednie lektury, filmy i rozrywka dla dzieci.
Zakładanie dzieciom koszulek z „Bolkiem" być może nie wyrządzi im teraz żadnych szkód, ale o ich rodzicach świadczy jak najgorzej. Bo poziom relatywizmu, jaki prezentują lub po prostu ich zwykłej głupoty odciśnie się zapewne piętnem na ich potomstwie. Dziecko, które nigdy nie dowiedziało się od rodziców, czym jest Dobro, a czym Zło, może stać się w przyszłości moralnym i emocjonalnym kaleką. Czy o takie nowe pokolenie chodzi pani Kofcie?
Pani Kofta motywuje swój entuzjazm dla koszulek z „Bolkiem" koniecznością zachowania szacunku dla ludzi (w domyśle chodzi o Lecha Wałęsę, ale pewnie też o każdego, komu przytrafiło się w przeszłości wejść we współpracę z peerelowską bezpieką). Nie starcza jej już jednak szacunku dla tych, którzy mają inne zdanie na ten temat, bo nazywa ich bez ogródek miłośnikami prokuratora Piotrowicza bezgranicznie wierzącymi ubecji.