Cały sens rządów Platformy Obywatelskiej polegał bowiem na udowadnianiu, że nie jest PiS, więc jawi się jako mniejsze, a przez to znośne zło.
Od 2005 roku żyjemy w kleszczach mitycznego PO–PiS i nie wiadomo, kiedy się z nich wyswobodzimy. Platforma – kierowana przez Donalda Tuska równie jedynowładczo jak PiS przez Jarosława Kaczyńskiego – hodowała Prawo i Sprawiedliwość jako uzasadnienie rządzenia, co zwalniało ją od troski o program i przekonywanie do niego wyborców. No i wyhodowała, co poznajemy na własnej skórze.
Dlatego przegrana partia, miast się uderzyć w piersi i zastanowić nad przyczynami porażki, brnie w strategię przynoszącą poprzednio dobre (dla partyjniaków, nie dla kraju!) skutki. Dlatego wykreowany przywódca Platformy wchodzi w buty Tuska i ma rozgrywki personalne za klucz do jutrzejszego sukcesu („złapał Schetyna Tatarzyna" – jak mówią o dzisiejszym upadku Jacka Protasiewicza). Dlatego przywódca Nowoczesnej już teraz rozpoczyna serię przedwyborczych wieców, chociaż jego program jest równie marzycielski jak plany wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Dlatego lewica brnie w sekciarskie spory albo w tematykę właściwą dla śp. partii byłego posła Janusza Palikota, zamiast zastanowić się nad powodami, dla których dawni wyborcy SLD odpłynęli pod skrzydła Prezesa. Nie wspominam o KOD, bo jest ruchem ponadpartyjnym i wystarczy mu protest. Ale partie polityczne powinny prezentować coś więcej niż licytację w wyprowadzaniu tłumu na ulicę.
Pod tym wszystkim kryje się nadzieja, że znowu będzie tak jak było, że ciepła woda popłynie z kranu, a Kaczyński (lub jego następca) zostaną zapędzeni do politycznego rezerwatu wraz z Radiem Maryja, wiecami „patriotycznych kibiców" i obchodami ku czci Żołnierzy Wyklętych. Nie będzie! Nie tylko dlatego, że świat stał się zupełnie inny, mniej przyjazny i bezpieczny, niż się wydawało jeszcze rok temu. Wstępem do przyszłego (w co wierzę) sukcesu dzisiejszej opozycji jest refleksja nad tym, co ważnego i atrakcyjnego zaproponował PiS wyborcom – zwłaszcza młodym i wielkomiejskim – że ruszyli za nim.
Bo gadanie, że zajęty grillowaniem naród nie poszedł jesienią od urn i ma za swoje albo że znudził się Tuskiem i głosował na złość, to mydlenie oczu. Dlaczego nie pomogły wyciągane w ostatniej chwili przez rządzących obietnice finansowe jeszcze przekraczające to, co rzucał na szalę PiS?