Piotrowicz jako były PRL-owski prokurator twierdzi, że starał się pomagać represjonowanym opozycjonistom na tyle, na ile mógł. Być może, ale nie zmienia to faktu, że pełnienie funkcji prokuratora w stanie wojennym jest obciążające – zarówno z etycznego, jak i z politycznego punktu widzenia, ponieważ – bez względu na okoliczności – było ono formą dobrowolnego udziału w aparacie represji. Dobrowolnego, bo nikt do pełnienia tej funkcji posła Piotrowicza nie zmuszał.

Dziś poseł Piotrowicz stanowi problem wizerunkowy dla partii, która programowo stara się przecież zerwać z PRL-owskim dziedzictwem. Ustawa dezubekizacyjna jest jednym z elementów tej polityki. Elementem wszakże daleko niewystarczającym. Bo choć uderza w emerytury ubeków, to oszczędza zarazem ważnych aktorów komunistycznego aparatu represji, zleceniodawców z najwyższych władz PZPR oraz dyspozycyjnych sędziów i prokuratorów. W rezultacie wielu mało znaczących szaraków, jak informatycy tworzący system PESEL czy laboranci ze szpitala MSW, będzie miało – owszem – obniżone emerytury, ale ci, którzy zlecali zbrodnie, a potem kryli oprawców w wymiarze sprawiedliwości, pozostaną w dużej mierze bezkarni.

Nie twierdzę, że poseł Piotrowicz należał do grupy gorliwych wykonawców zbrodniczych poleceń, bo żadne dokumenty na to nie wskazują, ale selektywny charakter ustawy dezubekizacyjnej nie jest całkiem czytelny.

Niezależnie od tego uważam jednak, że ataki opozycji na posła Piotrowicza to himalaje hipokryzji. Jednym z najbardziej prominentnych posłów tak dziś „oburzonej komuną” Platformy jest przecież były sekretarz KC PZPR Marcin Święcicki, a wśród sojuszników i współpracowników opozycji znajduje się wielu innych prominentnych aparatczyków, przy których poseł Piotrowicz to płotka. Nieszczęsny płk Adam Mazguła, który podczas demonstracji pod Sejmem dał się poznać jako piewca stanu wojennego, również jest aktywnym działaczem „anty-PiS” i sygnatariuszem apelu, w którym wraz z m.in. Władysławem Frasyniukiem, Grzegorzem Schetyną i Ryszardem Petru wzywa do wypowiedzenia posłuszeństwa organom państwa.

Opozycja próbuje teraz przykryć swojego Mazgułę, wypominając prawicy Piotrowicza. Trochę to karkołomne zadanie. Piotrowicz nie chwali publicznie stanu wojennego, nie twierdzi – tak jak Mazguła – że stan wojenny to była kulturalna impreza. Różnica jest taka, że o ile Piotrowicz jest dla PiS niezbyt przyjemną rysą na wizerunku, o tyle Mazguła to dla opozycji kompromitacja totalna.