W połowie marca Polska była gościem honorowym Targów Książki w Londynie. W maju ubiegłego roku byliśmy także gościem honorowym największych amerykańskich targów książki w Chicago, a w sierpniu międzynarodowej imprezy tego typu w Pekinie. Za każdym razem jest to dla naszego kraju honor, możliwość zaprezentowania i promowania polskich pisarzy oraz całej branży wydawniczej.
I tutaj zaczynają się problemy. Pisarze tacy jak Olga Tokarczuk czy Zygmunt Miłoszewski mogą prezentować swoją światowej klasy twórczość. Instytut Książki może promować nasz kraj, finansując promocję autorów, tworząc na targach mniej lub bardziej atrakcyjne stoisko i organizując różnego rodzaju imprezy. Siłą rzeczy polscy wydawcy pokazują więc nasz rynek na tle Europy i świata. I jest to porównanie niezwykle wstydliwe.
Choćby dlatego, że czytelnictwo w Polsce osiągnęło bardzo niski poziom. Tylko 37 proc. z nas przeczytało w zeszłym roku jedną, czasem niecałą, książkę, co na tle innych krajów wygląda smutno. W Niemczech wskaźnik ten wynosi 79 proc., we Francji 73 proc., Wielkiej Brytanii – 81 proc., a Hiszpanii – 63 proc. Polski rynek książki to 8 proc. rynku niemieckiego (kraju ponad 2 razy większego od nas i 5 razy bogatszego), ale także mniej niż 30 proc. rynku porównywalnej do nas pod względem ludności, Hiszpanii.
Długofalowa polityka
W jaki sposób możemy przy tym poziomie czytelnictwa myśleć o przyspieszeniu wzrostu gospodarczego, wejściu na rynki międzynarodowe z własnymi kreatywnymi produktami i usługami? Dlaczego dziwimy się, że społeczeństwo nieczytających, albo czerpiących swoją wiedzę z Internetu ludzi, jest podatne na wszelkiego rodzaju manipulacje i „alternatywną prawdę"? Bez zmiany nastawienia społeczeństwa i państwa do tego problemu zapomnijmy o wyrwaniu się z kręgu krajów będących podwykonawcą światowych potęg i zapomnijmy o powstrzymaniu emigracji najzdolniejszych, dla których życie w kraju wtórnych analfabetów nie jest zbyt atrakcyjne. Podniesienie poziomu czytelnictwa w Polsce nie jest niemożliwe. Wymaga jednak czegoś więcej niż doraźnych działań promocyjnych albo pieniędzy na zakupy nowości do bibliotek. Wymaga długofalowej polityki, której efekty będziemy widzieli najwcześniej za 10–20 lat. Jeżeli państwo polskie się tego nie podejmie, dorobimy się następnych pokoleń nieczytających.
Doświadczenia europejskie wskazują jednoznacznie, że: