Chodzi w końcu o rząd, którego przedstawiciele, na czele z premierem, przy każdej niemal okazji chwalą się skutecznością w uszczelnianiu systemu podatkowego. Wcześniej czy później musieli więc zainteresować się luką, która ciągle rośnie w przypadku internetowego importu z Chin.
Załatanie tej jednej dziury mogłoby przynieść dochody pozwalające niemal pokryć wydatki na program „Dobry start", czyli pieniądze, które rząd właśnie rozdaje rodzicom na szkolne wyprawki dla dzieci. Może luki w VAT to nie zasypie ani nie poprawi diametralnie sytuacji budżetu, ale wyrówna szanse na niezwykle konkurencyjnym rynku e-handlu. Przecież prywatny import z Chin „prywatny" często jest tylko z nazwy. Zastępy drobnych przedsiębiorców ściągają tym sposobem do Polski coraz więcej tanich towarów, które później sprzedają w swoich e-sklepach czy na portalach aukcyjnych. W sytuacji, gdy porównanie cen podo- bnych produktów w sieci zajmuje sekundy, nieuczciwa przewaga wynikająca z niezapłaconego podatku i cła może być decydująca.
Najlepiej byłoby oczywiście jakimś salomonowym sposobem oddzielić przesyłki faktycznie prywatne od tych przeznaczonych do dalszej odsprzedaży. Może to się jednak okazać rozwiązaniem drogim i trudnym w realizacji. Jeśli nie uda się tego zrobić, może warto pójść w ślady Szwecji i z automatu opodatkować wszystkie paczki? Tym bardziej, że oznaczałoby to de facto skuteczne egzekwowanie obowiązujących już dziś przepisów.
Możliwe, że spowoduje to – jak w Szwecji – znaczący spadek e-importu z Chin. Prawdopodobnie uderzy w wiele osób, które z masowego ściągania tandety z AliExpress i podobnych platform uczyniły swój sposób na biznes. Na pewno jednak reguły gry w branży e-handlu staną się dzięki temu bardziej przejrzyste.