Wydaje się, że tak. Mówi dużo na przykład o Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Budżet tego funduszu będzie stosunkowo mały, wynosić ma około 6 mld euro, ale te środki będą trafiały właśnie głównie do regionów, które mocno polegają na węglu. Chodzi o to, żeby pomóc tym regionom uporać się ze społecznymi konsekwencjami zielonej transformacji. Do tego można się spodziewać, że Polska będzie znaczącym beneficjentem wszystkich istotnych instrumentów, z Europejskim Funduszem na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju włącznie.
To, o czym pani mówi, jest przejawem ogólniejszej zmiany w organizacji unijnego budżetu. Ostatnie doniesienia na temat budżetu UE na lata 2021-2027 sugerują, że zdecydowanie zmniejszy się jego część przeznaczona na politykę spójności i politykę rolną, która z góry była rozdzielona między kraje członkowskie. Polska może z tego tytułu otrzymać nawet o 25 proc. mniej niż w latach 2014-2020. Zwiększy się za to część przeznaczona na zielony ład, przy czym o te fundusze państwa będą ze sobą konkurować. Czy istnieje szansa, że z tych nowych kopert będziemy w stanie uzyskać więcej, niż stracimy wskutek odchudzenia funduszy spójności i rolnych?
Istnieje taka szansa. Wtedy teza, że ogółem nowy budżet będzie dla Polski niekorzystny, okaże się nieprawdziwa. Ursula von der Leyen kilkakrotnie podkreślała, że dla niej kohezja UE jest wciąż bardzo ważna. Nawet, jeśli fundusze spójności będą mniejsze, to środki na ten cel będą dostępne w innych funduszach. Rozumiem obawy, że w budżecie UE będzie mniej pieniędzy w kopertach krajowych, a więcej w ogólnoeuropejskich, przeznaczonych na konkretne cele. Polskie firmy i instytucje publiczne będą musiały o nie konkurować z podmiotami z innych krajów z UE. Nie powiedziałabym jednak, że jesteśmy na gorszej pozycji startowej. Przeciwnie, zaryzykowałabym tezę, że ze względu na to, jak dużo mamy do zrobienia w zakresie ochrony środowiska, może być nam łatwiej zgłaszać projekty o największym pozytywnym wpływie na środowisko. Jednocześnie skutki zaniechania starań o te fundusze będą poważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Nie chodzi po prostu o utratę pieniędzy, tylko raczej o to, że mamy jedyną w swoim rodzaju szansę, aby przestawić gospodarkę na nowe tory.
Czy te nowe fundusze celowe będą faktycznie nowe? Można argumentować, że priorytety, o których mówi KE, są tylko swego rodzaju wizerunkowym zabiegiem, a w praktyce o strukturze wydatków z budżetu UE decydują zaszłości, siła polityczna państw członkowskich itd. I ostatecznie, właśnie z powodu inercji, rozdział funduszy w nowym budżecie będzie bardzo podobny do obecnego, choć instrumenty będą inne.
Jeżeli przyjmujemy, że KE poważnie traktuje cel zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. p 50-55 proc. w porównaniu do 1990 r., a następnie osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r., to struktura wydatków z unijnego budżetu musi się zmienić. Musi się też zmienić sam sposób myślenia o inwestycjach. Prawdą jest jednak, że zielony rozwój od dłuższego czasu był wysoko na liście priorytetów KE i takich instytucji, jak Europejski Bank Inwestycyjny. Na przykład Plan Junckera, którego dużym beneficjentem jest Polska, w dużej mierze finansował inwestycje wpisujące się w dążenie do zrównoważonego rozwoju.
Ma pani jakieś sugestie, jakie konkretnie cele moglibyśmy w Polsce realizować z wykorzystaniem unijnych instrumentów?