Ostry gracz w kremowym biznesie

Andrzej Grzegorzewski niewielką rodzinną firmę rozwinął w prężną, notowaną na giełdzie grupę. Na tyle silną, by myśleć o zagranicznej ekspansji. Prezes i współwłaściciel Kolastyny wierzy, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą – pisze Anita Błaszczak

Aktualizacja: 25.01.2008 00:15 Publikacja: 25.01.2008 00:14

Ostry gracz w kremowym biznesie

Foto: Rzeczpospolita

Planów szefa nie należy lekceważyć, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydają się, powiedzmy, bajeczne. Obojętnie, czy dotyczą firmy, czy jego osobistych zamierzeń – twierdzą współpracownicy Andrzeja Grzegorzewskiego. Nie wątpią więc, że Kolastyna za kilka lat będzie wyceniana na miliard złotych i stanie się L’Orealem Europy Środkowo-Wschodniej, a prezes zdobędzie któryś z ośmiotysięczników. Podobnie odległe wydawały się przecież głoszone przez niego kilka lat temu plany, np. wprowadzenia firmy na giełdę.

Tomasz Syller, wiceprezes Kolastyny, wspomina, że latem 2005 r., gdy zaczął pracować w spółce, trudno mu było uwierzyć, że za rok – dwa Kolastyna będzie notowana na GPW. Firma przechodziła wtedy bolesną restrukturyzację. Walczyła o utrzymanie się na rynku. Skutecznie. W lutym 2007 r. Kolastyna zadebiutowała na giełdzie.

L’Oreal potrafi świetnie zarządzać markami i sprzedawać kosmetyki wszędzie na świecie. Chcę stworzyć takiego L’Oreala w tej części Europy – mówi Grzegorzewski

Kilka miesięcy wcześniej Andrzej Grzegorzewski pobiegł w łódzkim maratonie. Po raz pierwszy. – Gdy wspomniał kiedyś mimochodem, że przygotowuje się do startu, nie przypuszczaliśmy, że to się uda – śmieje się Tomasz Syller.

Grzegorzewski lubi mówić, że praca z nim to „jazda bez trzymanki” albo „ze mną trudno się nudzić”. Na nudę i brak zajęć pracownicy rzeczywiście nie mogą narzekać, nawet podczas wyjazdów integracyjnych. Do dziś wspominają wyprawę przez bagna, wędrówki po jaskiniach, gdzie trzeba było przeprawiać się przez wodę po pas, czy niedawną wyprawę do poniemieckich bunkrów na Pomorzu. Wszystko pod wodzą Andrzeja Grzegorzewskiego, który w wolnych chwilach uprawia kitesurfing, nurkuje, wspina się po górach, jeździ konno i na nartach. Co dzień przed pracą biega. Nawet podczas wyjazdów integracyjnych, gdy wspólne imprezy przeciągają się do późna, szef Kolastyny wstaje rankiem i pokonuje kilkanaście kilometrów.

I obecni, i byli współpracownicy Grzegorzewskiego podkreślają zgodnie jego energię i zapał do działania. – Nigdy nie widziałem, by był zniechęcony. Zawsze, jeśli jest chwila zwątpienia, to właśnie on podnosi na duchu, zaraża innych optymizmem. Ma taki amerykański styl działania – cały czas do przodu – mówi Tomasz Syller.

Musimy być agresywni, jeśli chcemy zdobyć rynek. Może nie jest spokojnie w Kolastynie, ale na pewno nie jest nudno – śmieje się Andrzej Grzegorzewski.

Kinga Niżewska, była rzeczniczka firmy, wspomina Grzegorzewskiego jako charyzmatycznego przywódcę. Do dziś pamięta pierwsze jego spotkanie z pracownikami przejmowanego Miraculum, niezbyt przychylnie nastawionymi do nowego właściciela. Ale i oni mu ulegli. Dosłownie po kilkunastu minutach podbił ich swym zapałem i entuzjazmem.

Niedoścignionym biznesowym wzorem dla Grzegorzewskiego są dwaj zagraniczni giganci: L’Oreal, co oczywiste, bo spółka z branży, ale i informatyczny Microsoft.

– L’Oreal potrafi świetnie zarządzać markami i sprzedawać kosmetyki wszędzie na świecie. Chcę stworzyć takiego L’Oreala w Europie Środkowej i Wschodniej. Chcę konsolidować polski rynek kosmetyczny. To jedyna strategia, jeśli się chce konkurować z dużymi graczami – wyjaśnia szef Kolastyny.

A co wspólnego z Kolastyną ma Microsoft? – Jest waleczny, agresywny, kontrowersyjny i dzięki temu zdobył najwięcej rynku. My też jesteśmy waleczni – podkreśla Grzegorzewski.

Do tego nie musi nikogo przekonywać. Wśród polskich firm Kolastyna jest liderem przejęć. Na swoim koncie ma już kilka transakcji (ostatnie to kupno Unicoloru i pięciu marek Cussonsa z Urodą i Warsem na czele), a teraz planuje kolejne; nie tylko w kraju, ale i za granicą.

– Andrzej Grzegorzewski ma żyłkę agresywnego gracza. Lubi podejmować wyzwania i ryzyko – przytakuje Krzysztof Pawlak, były prezes giełdowej Polleny Ewy. Z młodym szefem Kolastyny współpracował przed laty w łódzkim Business Centre Club i – jak podkreśla – z sympatią obserwuje jego karierę. Chwali też strategię opartą na przejęciach. – To mu dobrze rokuje na przyszłość, w sytuacji gdy większość firm bazuje na organicznym wzroście – mówi Pawlak.

Ta większość na razie ostrożnie wypowiada się o działaniach szefa Kolastyny. – Widać, że Grzegorzewski ma wizję i ją realizuje. Na razie firma rozwija się dynamicznie, ale efekty zobaczymy za kilka lat – twierdzi Henryk Orfinger, współwłaściciel Laboratorium Kosmetycznego Dr. Irena Eris, największego krajowego producenta kosmetyków. Choć Kolastyna to konkurent Eris, życzy Grzegorzewskiemu jak najlepiej. – Jego sukces będzie sukcesem całej branży, pokaże, że polska firma może budować sukces na zagranicznych wzorach.

Zenon Ziaja, właściciel gdańskiej Ziai, zastanawia się, czy należy kupować wszystko, co jest do kupienia. Lubi Grzegorzewskiego. Nie wyklucza też w przyszłości fuzji z Kolastyną.

Andrzej Grzegorzewski śmieje się, że ma chyba jeden z najdłuższych staży w branży kosmetycznej – jest z nią przecież związany od 24 lat. Miał 14 lat, gdy jego matka Urszula Grzegorzewska, która w łódzkim Instytucie Przemysłu Skórzanego zajmowała się kolagenem, zdecydowała się uruchomić „antyimportową produkcję” tego białka, dotąd sprowadzanego za dewizy do polskich fabryk kosmetycznych.

Firma zawdzięcza białkom nazwę. Kolastyna pochodzi od kolagenu i elastyny, głównych wyrobów rodzinnej firmy w pierwszych latach działalności.

– Cała część produkcyjna była usytuowana na tyłach naszego domu. Często pomagałem ładować samochody – wspomina dziś szef Kolastyny. Nie tylko nosił pudła, ale i przygotowywał się do kierowania biznesem. – Jego kariera była od początku zaplanowana – wspomina matka. Było dla niej oczywiste, że syn wybierze bliski branży kosmetycznej kierunek nauki – farmację. Nie zrobił tego jednak wbrew sobie. – Zdawałem sobie sprawę, że chcąc coś osiągnąć w kosmetykach, trzeba mieć wiedzę farmaceutyczną i chemiczną – mówi Andrzej Grzegorzewski.

Zaraz po studiach zajął się w firmie sprzedażą i marketingiem. Po trzech latach został dyrektorem sprzedaży i marketingu Kolastyny, a po kolejnych trzech kierował już całością biznesu. Kolastyna stała się jedną z pierwszych prywatnych firm kosmetycznych, gdzie stery przejęło drugie pokolenie. – Syn jest wizjonerem i udaje mu się realizować cele, które sobie stawia. O wejściu na giełdę mówił jeszcze w 2001 r. – wspomina Urszula Grzegorzewska. Wraz z synem ma dziś 46,8 proc. akcji Kolastyny.

Krzysztof Pawlak twierdzi, że oprócz wiedzy i doświadczenia Grzegorzewski ma zwyczajnie szczęście. Zdaniem Pawlaka przykładem jest koniec lat 90., gdy recesja wywołana kryzysem w Rosji boleśnie odbiła się na wynikach wielu polskich firm kosmetycznych. Tymczasem niedrogie kosmetyki z Kolastyny podbijały ubożejący rynek, dając firmie pieniądze na rozwój i na pierwsze przejęcia – najpierw marki Ann Cosmetics, a potem spółki Polon.

Transakcję na dużą skalę Grzegorzewski przeprowadził w 2003 r., kiedy rodzinny zakład był już za mały, by sprostać rosnącej produkcji. Kupił wtedy większościowy pakiet akcji krakowskiej firmy Miraculum, najstarszej polskiej fabryki kosmetyków i potentata branży z czasów PRL. Została po niej wielka fabryka, udziałowcy zza wschodniej granicy, ponad 300-osobowa załoga i kultura organizacyjna wyrosła z socjalistycznej tradycji.Początkowo wydawało się, że Kolastyna nie udźwignie sfinansowanej z kredytów inwestycji w Miraculum.

Rok po przejęciu krakowskiej spółki firma Grzegorzewskich znalazła się w poważnych kłopotach finansowych i zalegała z płatnościami wobec dostawców. Na rynku spekulowano, że Kolastyna może upaść. Sytuację pogarszał fakt, że bank, który przez lata finansował Miraculum, wypowiedział jej umowę kredytową, a przy słabych wynikach trudno było znaleźć jego następcę.

Grzegorzewskiemu udało się jednak przekonać bankowców, a potem prywatnych inwestorów, którzy zasilili firmę kapitałem. Kupno Miraculum ostatecznie okazało się sukcesem. – To dowód dla akcjonariuszy, że wiemy, jak zarabiać pieniądze – podkreśla. Henryk Orfinger z Eris wspomina, że w 2003 r. sceptycznie oceniał przejęcie Miraculum. – Ale teraz uważam, że sobie poradził, marka ożyła – dodaje.

Sam Grzegorzewski za swój największy sukces uważa rodzinę: żonę, która teraz robi doktorat z pedagogiki, i trójkę dzieci.

Planów szefa nie należy lekceważyć, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydają się, powiedzmy, bajeczne. Obojętnie, czy dotyczą firmy, czy jego osobistych zamierzeń – twierdzą współpracownicy Andrzeja Grzegorzewskiego. Nie wątpią więc, że Kolastyna za kilka lat będzie wyceniana na miliard złotych i stanie się L’Orealem Europy Środkowo-Wschodniej, a prezes zdobędzie któryś z ośmiotysięczników. Podobnie odległe wydawały się przecież głoszone przez niego kilka lat temu plany, np. wprowadzenia firmy na giełdę.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację