Diabeł nie zje nam kaszki

Ludzie zawsze są przeświadczeni, że ceny wzrosły bardziej, niż wynika to z oficjalnych statystyk

Publikacja: 09.07.2008 22:37

Kiedyś niegrzeczne dzieci straszyło się, że przyjdzie diabeł i zje im kaszkę. Oczywiście niekoniecznie musiał to być diabeł oraz kaszka. Do roli „stracha na Lacha” nadawało się wszystko, co nieznane. To wystarczało, aby straszony się bał. Dzisiaj już nie dzieci, lecz dorośli obawiają się wprowadzenia euro. Jak wynika z badań Flash Eurobarometer z listopada ubiegłego roku, 80 proc. Polaków sądzi, że po przejściu na europejską walutę ceny wzrosną.

Warto przypomnieć, że przed wejściem naszego kraju do Unii lęki były podobne. Powszechnie bano się, że firmy będą bankrutować, wzrośnie bezrobocie, spadną płace, a komisarz unijny „zamówi” krowy, które przestaną się cielić i dawać mleko. W czwartym roku naszej obecności w UE odsetek zadowolonych z integracji jest najwyższy w Europie. Opublikowany ostatnio raport wskazuje, że podstawowe wskaźniki niemal się podwoiły.

Mam głębokie przeświadczenie, że z europejską walutą będzie podobnie. Takie wnioski (nieco inne niż większość komentatorów) wysnuwam z raportu „Efekty zaokrągleń cen w Polsce po wprowadzeniu euro do obiegu gotówkowego”. Ów efekt zaokrąglenia miał być głównym czynnikiem przyspieszenia inflacji, która – w zależności od fantazji krytykantów – miała wzrosnąć do 5, 10, 15, 20… procent.

Tymczasem z opracowania Jarosława Jakubika, Karoliny Konopczak i Marka Rozkruta wynika, że ów efekt będzie dość mizerny. W wariancie symetrycznym (ceny zaokrąglane są w górę lub w dół do najbliższego eurocenta) efektu inflacyjnego w ogóle nie ma. W wariancie umiarkowanie pesymistycznym (wszystkie ceny zaokrąglane są w górę do najbliższego eurocenta) wzrost wynosi 0,53 proc. W wariancie pesymistycznym (producenci wykorzystują okazję, aby podnieść ceny atrakcyjnych towarów) jest to 1,75 proc., a w wariancie najczarniejszym (podnoszą ceny wszystkich towarów) – 2,56 proc.

Można oczywiście spierać się o to, który z tych wariantów jest najbardziej prawdopodobny (moim zdaniem ten umiarkowanie pesymistyczny). Bezsporne są jednak dwie rzeczy. Po pierwsze, producenci i handlowcy będą w stanie zaokrąglić ceny o tyle, o ile pozwolą im nabywcy.

A to będzie zależało od wysokości płac i wielkości podaży pieniądza. Przy roztropnej polityce monetarnej naturalna skłonność do ustalania jak najwyższych cen zostanie znacznie przyhamowana. A po drugie, nawet jeżeli komuś uda się znacząco podbić cenę (co będzie oznaczać, że poprzednio była ona niedoszacowana), wpłynie to na obniżenie (lub mniejszy wzrost) cen innych towarów.

Odrębną sprawą jest efekt psychologiczny, czyli subiektywne odczucie, że ceny się zmieniają. Tu koszt społeczny jest nieunikniony. Występuje on za każdym razem, bo ludzie zawsze są przeświadczeni, że ceny wzrosły bardziej, niż wynika to z oficjalnych statystyk. Podobnie jednak jak to było z wejściem Polski do Unii, ważny jest efekt nie krótko-, lecz długookresowy. W tym przypadku powinny się ujawnić korzyści związane ze zwiększoną opłacalnością eksportu, dzisiaj niwelowane przez umacniającego się złotego.

Dlatego chyba nie warto straszyć ludzi diabłem, który zje im kaszkę (i „zamówi” krowy).

Kiedyś niegrzeczne dzieci straszyło się, że przyjdzie diabeł i zje im kaszkę. Oczywiście niekoniecznie musiał to być diabeł oraz kaszka. Do roli „stracha na Lacha” nadawało się wszystko, co nieznane. To wystarczało, aby straszony się bał. Dzisiaj już nie dzieci, lecz dorośli obawiają się wprowadzenia euro. Jak wynika z badań Flash Eurobarometer z listopada ubiegłego roku, 80 proc. Polaków sądzi, że po przejściu na europejską walutę ceny wzrosną.

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację