Amerykański gigant traci rynek i pieniądze, a jedyne, co może obiecać akcjonariuszom, to że ich akcje stanieją, zanim wreszcie zaczną drożeć. Rick Wagoner, prezes GM, to jednak największy wizjoner w światowej motoryzacji. Pierwszy w branży przewidział trudne czasy i zaczął ciąć moce i miejsca pracy. Robił to, gdy nikt nie wierzył, że będzie aż tak źle. Kiedy Ford i Chrysler poszły jego śladem, wiedziały, jak to się robi. Jednego nie przewidział: że największą zachętą do kupna nowego auta nie będzie jego moc i wygląd, ale to, ile kosztuje zatankowanie baku do pełna.
Analitycy na Wall Street mówią dzisiaj: to koniec GM. Mylą się. Koncern przetrwa, bo Wagoner wcześniej niż inni zaczął myśleć globalnie. Zrozumiał, że USA coraz mniej będą liczyć się jako rynek zbytu. A produkować trzeba zupełnie gdzie indziej, na przykład w Chinach, Rosji, Turcji czy Polsce. Ta wizja w połączeniu z wciąż posiadanymi ogromnymi zasobami gotówki to dla GM skuteczna obrona. W każdym razie jeszcze dzisiaj.
Skomentuj na blog.rp.pl