Krach na rynkach finansowych to efekt skrajnej chciwości i braku odpowiedzialności. Setki tysięcy ludzi kupowały mieszkania, choć na zdrowy rozum nie powinno ich być na to stać. Banki godziły się na to, bo ryzyko związane z niemal pewną niewypłacalnością kredytobiorców przerzucały na inwestorów kupujących specjalne, bardzo dochodowe obligacje.
Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa, ale nadzór bankowy i giełdowy nie interweniowały ani gdy udzielano niebezpiecznych kredytów, ani gdy sprzedawano jeszcze bardziej ryzykowne obligacje. Teraz się okazało, że straty wynoszą bilion dolarów, a powinni je pokryć wszyscy trzymający pieniądze w chciwych zysku instytucjach. By nie dopuścić do takiego krachu, interweniowało nawet tak liberalne państwo jak USA. Nie można bowiem dopuścić do bankructwa znacznej części społeczeństwa.
Amerykanów stać było na to, by wyłożyć na ratowanie jednej dużej grupy kwoty odpowiadającej dwóm trzecim rocznego budżetu naszego państwa.
Polski nie stać na taki wydatek. Tymczasem zasady udzielania kredytów przez niektóre nasze banki są tak samo ryzykowne jak amerykańskich. Jeżeli taki bank upadnie, to klienci wszystkich pozostałych banków zapłacą za ratowanie ulokowanych w nim depozytów. Do tego nie można dopuścić. Nadzór musi jasno określić zasady udzielania takich ryzykownych kredytów, by płacili za nie właściciele banków, a nie ludzie lokujący w nich swoje oszczędności.