Czy jest się czego obawiać? Ostatecznie świat nie najgorzej współdziała z producentami ropy skupionymi we właściwym OPEC. Co więcej, organizacja ta odegrała znaczącą rolę w ograniczaniu wzrostu cen ropy latem tego roku, choć – przynajmniej na krótką metę – skupione w niej kraje mogły sporo zyskać. Być może równie dobrze układałaby się współpraca z krajami importującymi gaz? Być może.
Popyt krajów UE na ropę w ok. 40 procentach zaspokaja import z krajów OPEC.
Z gazem obecnie pozornie jest podobnie, ale tu uzależnienie importowe będzie gwałtownie wzrastać. Obecnie UE sprowadza także ok. 40 proc. gazu (32 proc. z Rosji), ale według Eurostatu do roku 2030 wskaźnik ten może wzrosnąć do 70 proc. Błękitny surowiec kupujemy także w Algierii i Katarze, które również są zainteresowane gazowym OPEC. Dlatego, choć zagrożenie ze strony takiej organizacji dziś nie wydaje się zbyt wielkie, w przyszłości może się to zmienić. Dominacja potencjalnego kartelu w handlu tym surowcem z UE stanie się więcej niż wyraźna, bo uzależnienie Europy od importu z tych państw będzie rosło. Zwłaszcza z Rosji, która i bez tego coraz szczelniej oplata swoimi gazociągami nasz kontynent.
Obroną UE może być wspólna polityka energetyczna, o której powstanie zabiega m.in. Polska. Niestety, szanse na jedność w tej kwestii są nikłe. To zły prognostyk dla nas i obiecująca perspektywa dla kartelu.