Sprawa nie jest jeszcze przesądzona, jednak premier Donald Tusk może już ogłosić sukces. Ma zresztą do tego pełne prawo. Pakiet na swoją modłę przerobili już Niemcy i Brytyjczycy, więc dobrze, że także i my wywalczyliśmy swoje. Wprawdzie przywieziony przez Sarkozy'ego kompromis nie jest dokładnie tym, czego domagał się nasz rząd, ale taka jest natura dobijania targu.
Inna sprawa, że polscy negocjatorzy mieli ułatwione zadanie. Francja zbyt wyraźnie, jak na wytrawnego gracza, zdradzała się ze swoją ambicją, którą było przyjęcie pakietu jeszcze za jej prezydencji.
Jednak – gdy minie radość rządzących z sukcesu negocjacyjnego – gabinet Tuska stanie w obliczu kilku naprawdę poważnych problemów. Mobilizując polską opinię publiczną przeciw projektowi pakietu, rząd straszył obywateli, że po przyjęciu propozycji Komisji Europejskiej ceny prądu wystrzelą w kosmos. Problem w tym, że także w obecnej sytuacji – gdy Unia zgodziła się na nasze postulaty – prąd może zdrożeć, i to dość mocno. Po pierwsze – ekonomiści już zaobserwowali w innych krajach, że elektrownie, którym przyznano darmowe limity CO[sub]2[/sub], i tak podwyższają ceny energii, tak jakby musiały za te limity płacić. Po drugie – polska energetyka to niemal przedpotopowy skansen, który potrzebuje ogromnych pieniędzy na modernizację. Skąd ma je brać, jak nie od klientów?
Rząd będzie musiał zatem pilnie znaleźć równowagę między interesami spółek energetycznych (notabene w większości państwowych) a oczekiwaniami elektoratu. Tymczasem najważniejszy rządowy dokument na temat tego rynku – strategia dla energetyki – to kilkudziesięciostronicowy zbiór życzeń i ogólników. Brakuje tego, co najważniejsze, czyli konkretów. Nie przygotują ich za nas ani Unia, ani Sarkozy. Ani nawet Dalajlama.
[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/12/07/lukasz-rucinski-sukces-w-negocjacjach-ale-prad-i-tak-zdrozeje/]na blogu[/link][/ramka]