Chińczyk z pochodzenia, ale nie mówi po chińsku. Fizyk i laureat Nagrody Nobla. Właśnie jego podejście jako naukowca do problemów związanych z klimatem zwróciło uwagę amerykańskiego prezydenta elekta.
– Ocieplanie się naszej planety grozi nagłymi, niemożliwymi do przewidzenia katastrofami o nieodwracalnych skutkach – ostrzegał Chu jeszcze w listopadzie w rozmowie z internautami. – Takie metropolie, jak Nowy Jork, Londyn, Tokio, Bombaj czy Buenos Aires będą musiały rozważyć budowę murów ochronnych przed rosnącym poziomem morza – dodał, nawiązując do filmu „The Day After” („Nazajutrz”, 1983) pokazującego, jak gigantyczna fala zatapia Manhattan. Jest więc pewne, że Chu zerwie ze stanowiskiem administracji George’a W. Busha, która dopiero niedawno przyznała, że istnieje związek ludzkiej działalności z rozregulowaniem klimatu.
Dla Stevena Chu ostatni raport grupy ekspertów o zmianach klimatu (GIEC), oceniający w ubiegłym roku prawdopodobny wzrost średniej temperatury na świecie do końca wieku na +1,8 do +4 stopni Celsjusza, nie docenia wagi problemu. Według nowego ministra obecny poziom emisji gazów cieplarnianych prowadzi do wzrostu temperatury o 6,1 stopnia.
W związku z zagrożeniem Chu porównuje sytuację Ziemi do właściciela domu, który odkrywa, że instalacja elektryczna w jego budynku jest niesprawna i trzeba ją wymienić dużym kosztem. – To, co teraz robimy, to zakładanie gaśnic zamiast zapobiegania groźbie pożaru. Musimy zacząć działać natychmiast. To, co świat zrobi w najbliższych dekadach, będzie mieć konsekwencje na wieki – stwierdził, stojąc obok Baracka Obamy w chwili ogłoszenia nominacji.
Chu, właściwie Zhu Diwen, urodził się w 1948 roku w St. Louis (Missouri) jako Amerykanin drugiego pokolenia. Rodzice, chemik i ekonomistka, przyjechali do Stanów Zjednoczonych z Chin w latach 40. Po uzyskaniu doktoratu z fizyki na UCLA w Berkeley podjął w 1987 roku pracę profesora na uczelni w Stanford. Wykładał tam do 2004 roku.