I mamy problem. Bo to w opinii szefa resortu finansów jest "wzniecaniem alarmów o jakichś strasznych deficytach". Dziwnym trafem jednak to, o czym my informowaliśmy na łamach gazety, kilka dni lub tygodni później dokładnie się potwierdza.
[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/12/14/elzbieta-glapiak-kto-mija-sie-z-prawda/]Skomentuj na blogu.[/link][/b]
Tak było w przypadku deficytu finansów publicznych. Eksperci na prośbę "Rz" wyliczali go na przełomie pierwszego i drugiego kwartału na poziomie 5 – 7 proc. PKB. Resort finansów zapewniał, że deficyt nie przekroczy 3,6 proc. PKB. Gdy Eurostat podał wynik za poprzedni rok – 3,9 proc. PKB, minister Rostowski zweryfikował swoje poglądy – 22 maja w Sejmie ogłosił, że deficyt sektora w 2009 roku sięgnie 4,6 proc. Dziś tego nie pamięta i w wywiadzie dla WNP przekonuje, że już w kwietniu przewidywał, że deficyt wyniesie 6 – 6,5 proc. PKB. Niestety, tak nie było.
W lipcu, kiedy poinformowaliśmy, że w wyniku nowelizacji budżetu deficyt wzrośnie, minister zaprzeczył. Dwa dni później dziurę budżetową zwiększono z 18,2 do 27,2 mld zł. Tak niewielkie powiększenie deficytu było możliwe wyłącznie z powodu wyłączenia z finansowania budżetowego budowy dróg i zmuszenia ZUS, aby zapożyczał się na rynku.
Opornie szło też Rostowskiemu przyznanie, że gospodarka w tym roku spowolni, skutek był taki, że prognozy weryfikowano kilkakrotnie z 4,8 do 0,2 proc. PKB. Okazało się, że Polacy jakoś w kryzys nie uwierzyli i chętnie wydawali złotówki i nie dopuścili do dużego spowolnienia. Nie jest to jednak zasługa ani zaklinania rzeczywistości przez ministra finansów, ani tym bardziej działań, których nigdy nie podjął.