Oczywiście ta prawda dotyczy całej gospodarki, ale akurat to, co robią wójtowie czy burmistrzowie miast i gmin, w których mieszkamy i pracujemy, jest dla nas lepiej widoczne niż upadki i wzloty ogólnego wskaźnika, jakim jest produkt krajowy brutto.

A to, co widzimy, i to, co wynika z rankingu "Rzeczpospolitej", dowodzi, że choć z samorządową kasą było słabiej, to najlepsi potrafili stawić czoło przeciwnościom. Umieli utrzymać tempo rozwoju, wykorzystując możliwości finansowania inwestycji za pomocą środków pochodzących choćby z emisji obligacji komunalnych, sięgając po kapitał w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego czy też skuteczniej wykorzystując środki unijne.

I nikt tu nie powie, że dużemu łatwiej – wystarczy przykład mistrzowskiej, a zarazem najmniejszej na Lubelszczyźnie, gminy Podedwórze, której wójt wykorzystuje każdą okazję, by sięgnąć po dotacje. Albo niewielkiego Rewala, którego wójt podpatruje za granicą, jakie sprawdzone w turystycznych miejscowościach pomysły można przenieść na nasz grunt i sfinansować za unijne pieniądze. To fantastycznie, że nawet niewielkie samorządy dostrzegły sens tworzenia odrębnych komórek, których głównym zadaniem jest poszukiwanie zewnętrznego finansowania.

Niestety, obraz, jaki wyłania się z rankingu "Rz", nie jest jednoznaczny. Widać bowiem, że choć czołówka polskich gmin ma powody do dumy, to jest to wąska elita. Pierwszą i setną gminę miejską i miejsko--wiejską spośród pierwszej setki najlepiej wykorzystujących unijne pieniądze dzieli ponaddziesięciokrotna różnica przyznanych punktów. W przypadku gmin wiejskich różnica jest jeszcze większa. A przecież to i tak najlepsi z najlepszych. A gdzie są ci, którzy nie przeszli pierwszej rankingowej selekcji?

Gratulując laureatom, życzymy wszystkim samorządom, by starały się równać do najlepszych. Bo w końcu to ich działania tworzą podstawy cywilizacyjnego skoku Polski.