EBI to czołowa instytucja finansująca inwestycje w państwach Unii Europejskiej. Jest dziesięć razy większa od Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, i znacznie większa także od Banku Światowego. Dysponuje najtańszym pieniądzem na rynku. Szczególnie w momencie kryzysu EBI stał się kluczową instytucją ratującą europejską gospodarkę. Było bowiem niewiele banków, które mogłyby wykładać setki milionów czy miliardy euro na jeden projekt. Udało mi się pozyskać finansowanie dla polskich autostrad i wielu projektów w energetyce. Pożyczamy także pieniądze na polski wkład we współfinansowanie inwestycji, na które Polska otrzymuje pieniądze z Brukseli. Właśnie zdążyłam jeszcze zatwierdzić wniosek na 2 mld euro na wkład własny do projektów unijnych. W ciągu trzech ostatnich lat udało mi się zwiększyć zaangażowanie EBI w Polsce od 1 mld euro w sierpniu 2007 r., kiedy przyszłam do banku, do 7 mld euro w 2009 r.
[b]Co to znaczy najtańszy pieniądz na rynku?[/b]
Przykładowo – jeśli te 7 mld euro porówna się z emisją obligacji skarbowych, które emituje Ministerstwo Finansów, lub z alternatywnymi źródłami finansowania bankowego, to jest to oszczędność rzędu ok. 2 mld zł. Mówimy więc o gigantycznych korzyściach plus do tego jeszcze EBI zawsze współfinansuje wyłącznie inwestycje prorozwojowe i kredyt ten podlega kontroli. Nie ma możliwości, by pożyczając z EBI, wpaść w pętlę zadłużenia, albowiem zyski z inwestycji zawsze przewyższają koszty i pozwalają na bezpieczną spłatę kredytu. Nie ma także możliwości, by EBI dał pieniądze na drogi, a te nie powstały. Inwestycje są skrupulatnie kontrolowane pod kątem zysków, jakie będą przynosić, i od postępów w ich realizacji uzależnione jest wypłacanie kolejnych transz pieniędzy. Ta kontrola jest realna, a więc dla inwestorów to nie tylko tani, ale także bezpieczny pieniądz.
[b] To czego nie dopilnowano w Pani przypadku?[/b]
Wszystkim państwom w Unii zależy na tym, by mieć wpływy w tej instytucji. Francja, Włochy, W. Brytania i Niemcy, jako najwięksi udziałowcy, mają stałe prawo do wystawiania kandydatów do zarządu. Pozostałe państwa UE są podzielone w konstytuanty. W ich ramach ustala się kandydatów na wiceprezesa. Polska znalazła się w konstytuancie z Węgrami, Czechami, Słowacją, Słowenią, Bułgarią, Cyprem i Maltą. I w tej konstytuancie takiej umowy formalnej o przekazaniu miejsca w zarządzie zabrakło. Słoweńcy przedłożyli jednak dokument podpisany wyłącznie przez ich ministra finansów, na mocy którego Polska i kraje znajdujące się w naszej konstytuancie niezależnie od liczby udziałów mają prawo do tego, by mieć wiceprezesa tylko przez trzy lata, a nie przez sześć, jak ma do tego prawo kilka krajów starej Unii. Trzeba pamiętać, że każdy wiceprezes niezależnie od konstytuanty zgodnie ze statutem EBI jest mianowany na sześć lat, dlatego formalnie moja kadencja powinna kończyć się w sierpniu 2013 r.
[b]Czy posądza Pani Słoweńców o mistyfikację, której uległ Rostowski?[/b]