Gdyby obecny rząd wziął się za uzdrawianie państwa na początku, a nie w końcu kadencji wyrzeczenia byłyby jeszcze mniejsze. Zresztą te koszty, tak jak to w statystyce bywa, są tylko przybliżeniem, które ma pomóc zorientować się nam w rozmiarach oszczędności zaplanowanych przez ministra Jacka Rostowskiego. W tę kwotę jest na przykład wliczony efekt zmian w systemie emerytalnym, czego skutki odczujemy za wiele lat, a także rosnąca akcyza na papierosy (niepalący są zdrowsi i bogatsi) czy zniesienie ulg na biokomponenty do paliwa. W sumie więc rzeczywiste widoczne koszty społeczne bilansowania finansów państwa będą dla wielu rodzin znacznie mniejsze.
Trzeba pamiętać jednak, że ten plan oznacza zahamowanie wzrostu gospodarczego. Nie chodzi tylko o ograniczenie skali działania funduszy emerytalnych i wynikające z tego gorsze warunki rozwoju giełdy finansującej gospodarkę. Początkowo ważniejsze będzie ograniczenie wydatków na infrastrukturę. Te inwestycje współfinansowane pieniędzmi unijnymi były jednym z czynników, który pozwolił Polsce przetrwać okres światowej recesji.
Najważniejsze jest jednak to, że ten pakiecik zmian nie załatwia do końca żadnego z wielkich problemów naszej gospodarki. Nadal mamy problemy np. z nieprzynoszącymi efektów ulgami podatkowymi, wydatkami na rolnictwo czy niesprawnym systemem wspierania rodziny. Ustawowe ograniczenie wydatków państwa tego wszystkiego nie załatwi.