Nikt oficjalnie nie potwierdził, że w małym Wielkim Księstwie spotkali się ministrowie finansów najważniejszych państw strefy euro.Ale przecieki z różnych źródeł przekonywały, że Francuz, Niemiec i Holender, do spółki z Luksemburczykiem i może nawet Finem, i oczywiście w obecności Greka, mieli w największej tajemnicy rozważać scenariusze rozwoju sytuacji w strefie euro, a szczególnie greckiego zadłużenia.
Właściwie nie wiadomo, dlaczego spotkanie jest obłożone klauzulą tajności. Mało która narada ministrów unijnych zajmuje się sprawą tak oczywistą i zrozumiałą dla wszystkich zainteresowanych, jak restrukturyzacja greckiego zadłużenia. Tylko politycy wbrew liczbom i zdrowemu ekonomicznemu rozsądkowi przekonywali, że kraj ten jest w stanie spłacać terminowo swoje zobowiązania i już za rok wrócić na rynki finansowe.
Wiadomo, że to nie nastąpi. Pytanie tylko, czy pogłoski o wyjściu ze strefy euro to grecki szantaż mający na celu złagodzenie warunków pożyczki. Czy też poważnie rozważana alternatywa w kraju, który powoli traci nadzieję na szybki powrót do normalności.
Powrót do drachmy może wydawać się atrakcyjną odskocznią od twardych reguł strefy euro. Na razie jednak nikt wiarygodnie nie policzył kosztów takiej operacji. Co zyska gospodarka na deprecjacji i ogłoszeniu częściowej niewypłacalności i czy skompensuje to spadek zaufania i blokadę w dostępie do rynków finansowych. Z pewnością piątkowe spotkanie na nowo ożywi dyskusję o powrocie do walut narodowych Grecji czy Portugalii. Bo skoro pakiety pomocowe nie pomagają, to trzeba działań bardziej radykalnych.