Dyskusja może być gorąca, bo w Brukseli i Strasburgu wpływy ekologów są tradycyjnie bardzo mocne. Także część zachodniego biznesu, który nie potrzebuje węgla, ale chce błysnąć ekologiczną wrażliwością, popiera wyśrubowane plany redukcji.
Dla Polski jednak radykalne ograniczenie emisji CO
2
oznaczałoby monstrualne koszty i poważne kłopoty. Dlatego rząd Donalda Tuska musiał oprzeć się tym pomysłom. Gdy doszło do postawienia sprawy na ostrzu noża – sięgnęliśmy po weto. Zablokowało ono propozycje Komisji Europejskiej, aby zredukować emisję dwutlenku węgla aż o 30 proc. do 2020 roku. Polskiej gospodarki nie stać na redukcję większą niż 20 proc.
Postulat tworzenia niskoemisyjnej gospodarki stał się w ostatnich latach dla wielu rządów ideologicznym fetyszem. Dlatego, niezależnie od racji i argumentów, można się spodziewać, że za nasz opór będziemy wysłani na ekologiczną "ławkę wstydu". Zapewne znów usłyszymy, że postawa Polski rzuca się cieniem na wizerunek Europy jako lidera walki ze zmianami klimatu. Nie powinniśmy się jednak tym zbytnio przejmować.