To wystarcza, by miejscowości te wydawały się bardziej szare czy niepozorne – tak tłumaczy pierwsze, dość pospieszne wrażenie z wizyty w Warszawie i Poznaniu mieszkanka Koszalina, dziennikarka. Wciąż do wielu miejsc w kraju wykształcona młodzież nie wraca, bo nie ma tam dla niej interesującej pracy czy oferty na spędzenie czasu. Metropolie przyciągają propozycjami wyższych renomowanych uczelni, instytucjami centralnymi czy prestiżem pracy w wielkich korporacjach. W nich od lat osadzone są teatry i większość kin. Ale także pasjonaci, jak choćby informatycy specjalizujący się w grach komputerowych, wiedzą, że mapa rozwoju zawodowego jest dość sprecyzowana: Wrocław i Gdańsk – tak, Poznań już niekoniecznie.
To, że metropolie są liderami korzystania z pieniędzy unijnych, nie dziwi. Wykorzystują swoją wielkomiejską infrastrukturę instytucjonalną. Ba, działa też efekt skali. Wciąż jest w nich najwięcej uczelni wyższych i instytucji publicznych. One też pozyskują wspólnotowe pieniądze. A część programów unijnych jest tak skonstruowana, że o te największe mogą aspirować instytucje czy firmy z określonym (wysokim) pułapem obrotów. Pytanie tylko, czy skala inwestycji w wielkich miastach pociągnie za sobą rozwój całego regionu, czy jeszcze bardziej zwiększy różnice pomiędzy głównymi ośrodkami a prowincją. Tym bardziej cieszy, że po granty rozwojowe najbardziej skutecznie sięgają miasta ze ściany wschodniej. Może im uda się wreszcie skonstruować interesującą ofertę dla młodych ludzi?