Minister finansów, przewidując wywołany recesją spadek przychodów i wzrost wydatków państwa, mówi tylko o tym, jak zniwelować deficyt dochodami. Tymczasem w czasach kryzysu podstawową metodą równoważenia finansów państwa powinno być cięcie wydatków. Podnoszenie podatków to ostateczność – może być wprowadzone tylko przy recesji jeszcze głębszej niż 1 proc. Prowadzi ono bowiem do dalszego spadku PKB, a więc nie pomaga w wychodzeniu z kryzysu.

Faktem jest, że Polska nie może pozwolić sobie na niezrównoważony budżet. Gdyby zatem w przyszłym roku – mimo spowolnienia gospodarczego takiego jak w 2009 r. – nie było cięć wydatków, a deficyt finansów publicznych (powyżej 100 mld zł) byłby taki sam jak obecnie, to nasz dług nie tylko przekroczyłby limit 55 proc. PKB, ale i konstytucyjny próg 60 proc. Wtedy trzeba by było zmieniać konstytucję i tłumaczyć się w Brukseli. Co gorsza, inwestorzy zagraniczni bacznie obserwujący poziom zadłużenia Polski mogliby przestać kupować nasze papiery skarbowe i wówczas naprawdę zacząłby się u nas kryzys.

Tymczasem wypowiedzi ministra Rostowskiego sprawiają wrażenie, jakby głównym celem reform miała być jedynie poprawa wizerunku Polski u inwestorów. Tyle że wiara, iż wystarczy sam plan reform wydatków społecznych, by przestano nas straszyć obniżeniem ratingu naszego kraju, szybko może okazać się naiwna.

Polska naprawdę potrzebuje reform. Wydatki państwa muszą być przystosowane do wielkości jego gospodarki. Bo życie na kredyt w czasach kryzysu europejskiej gospodarki nie będzie już możliwe.