Dlatego debata na temat przyszłości polskich banków jest tak samo istotna, jak dyskusja nad niuansami exposé premiera Donalda Tuska.
Warto więc rozmawiać o „repolonizacji" banków (ten termin jako pierwsi wymyśliliśmy zresztą w redakcji „Rzeczpospolitej", opisując próbę przejęcia od Irlandczyków Banku Zachodniego WBK przez PKO BP w 2010 roku) lub o „udomowieniu" – jak określa proces zmiany struktury własnościowej sektora prezes NBP Marek Belka.
Rozpoczęty w 1993 roku proces prywatyzacji polskich banków spowodował zwiększenie efektywności ich funkcjonowania, wprowadzenie nowoczesnych technologii i metod zarządzania, nowego kapitału i przez to wszystko – zwiększenie ich konkurencyjności. Produkty i usługi finansowe oferowane na rynku polskim niczym się nie różnią od tych, które proponuje się w państwach Unii Europejskiej. W wielu przypadkach są nawet o wiele bardziej innowacyjne.
Równocześnie świat sprzed upadku Lehman Brothers w 2008 roku „se ne wrati" i obecnie bankowość, zwłaszcza europejska, przeżywa najcięższą i najbardziej krwawą próbę ostatnich dekad. Największe banki działające w strefie euro, ale także w USA, nie kojarzą się już ze stabilnością i efektywnością, a raczej z gigantyczną nieodpowiedzialnością w zakresie zarządzania swoim kapitałem (dźwignia finansowa) i płynnością. Cała lista niezdrowych praktyk bankowych, stosowanych także przez zagraniczne banki matki polskich banków (w Polsce na przykład walutowe kredyty mieszkaniowe finansowane z krótkoterminowych linii kredytowych), jest dzisiaj olbrzymim zagrożeniem dla stabilności europejskiego i światowego sektora finansowego oraz gospodarki.