W końcu stycznia zapadła przejmująca cisza w ekonomicznym Hyde Parku specjalizującym się w czarnych prognozach i katastroficznych analizach makroekonomicznych. Stało się tak za sprawą nieprzewidzianego styczniowego ożywienia na rynkach finansowych. Wzrosły kursy akcji, spadła rentowność papierów skarbowych, umocniła się waluta europejska.
Przełożyło się to na wzrost wskaźników PMI dla całego eurolandu, zwłaszcza Niemiec. Nawet z tajnych negocjacji między bankami a rządem Grecji zaczęły wyciekać informacje o możliwym porozumieniu w sprawie kolosalnej redukcji długu i równie kolosalnej obniżki rentowności nowych kuponów.
Naiwnością byłoby przypuszczać, że kryzys, a przynajmniej najgorszą jego fazę, mamy już za sobą. Ale oczywiście lepiej, że na rynkach, a w ślad za nimi w sferze realnej, pojawiło się ożywienie, choćby okresowe, niż gdyby sytuacja dalej miała się pogarszać.
Wszyscy, choć niektórzy ze sporym niesmakiem, muszą przyznać, że do styczniowego ożywienia przyczyniła się decyzja EBC o półbilionowej aukcji trzyletnich LTROs oraz zapowiedź powtórzenia takiej operacji w końcu lutego na jeszcze większą skalę. Jest to argument wspierający zwolenników wykorzystywania polityki monetarnej do łagodzenia europejskiego kryzysu fiskalnego oraz euroizacji długu. Jest to też argument dla tych, którzy twierdzą, że same ograniczenia budżetowe nie wystarczą do uratowania gospodarek europejskich i dlatego powinny być prowadzone tylko w takiej skali, aby nie zdusić dynamiki produkcji.
Poszukiwanie takiej polityki, która godzi przywracanie równowagi makroekonomicznej z podtrzymywaniem wzrostu gospodarczego, przypomina próbę zbudowania perpetuum mobile. W najlepszym razie możliwe jest skonstruowanie takiego mechanizmu, który przez pewien czas jakoś będzie się kręcił.