I chociaż – jak podaje Główny Urząd Statystyczny – przeciętnie w firmach zarabia się o 75 zł więcej niż przed rokiem, to rosnące ceny powodują, że możemy za te pieniądze kupić dokładnie tyle, ile rok temu. I to nie wszyscy, bo jak to w statystyce bywa, jedni podwyżki dostają, inni nie. Problem polega na tym, że mapa wynagrodzeń i podwyżek nie zmienia się od wielu lat. Liderami są te same zawody, takie same typy firm i te same regiony. Jeśli mieszkać nad Wisłą, to w Warszawie. Jeśli pracować, to w dużej zagranicznej korporacji. Wyłomem (i to na miarę wysokiej pensji) są branże, gdzie firmy są wielkie, ze sporym udziałem Skarbu Państwa i najlepiej z cenami regulowanymi na ich produkty czy usługi. Jak pokazują dane zebrane przez „Rzeczpospolitą", różnice w regionach dotyczą nie tylko przeciętnych płac czy najniższych, ale i najwyższych. Dziesięć procent najlepiej opłacanych osób na Mazowszu ma co miesiąc przynajmniej 8 tysięcy złotych. „Najlepiej uposażonych" na Podkarpaciu, w województwie świętokrzyskim czy na Lubelszczyźnie dzieli od nich kwota niewiele niższa niż przeciętna płaca w gospodarce, bo ok. 3,3 tys. zł. Tam najwyższe 10 procent zarobków liczy się od 4,85 tys. zł.
Tak wysokiej rozpiętości między wynagrodzeniami czy dochodami nie oddają różnice w kosztach utrzymania. Dwa lata temu (to ostatnie badania GUS) wynosiły niespełna 50 proc. W przypadku dochodów są one znacznie wyższe. I zawsze, gdy dane o płacach pokazują, jak silne jest rozwarstwienie regionalne, branżowe czy wynikające z firmy własności przedsiębiorstwa, zastanawiam się nad skutecznością polityki regionalnej. Jest niska, w odróżnieniu od różnic w płacach.