Załatać dach przed deszczem

W latach sytych powinniśmy oszczędzać i odkładać nadwyżki budżetowe. Wtedy w czasie gorszej koniunktury moglibyśmy łatwiej zachować równowagę fiskalną – radzi ekonomista z Uniwersytetu Harvarda

Publikacja: 25.03.2012 22:03

Jeffrey A. Frankel

Jeffrey A. Frankel

Foto: Archiwum

Red

Polska na szczęście uniknęła błędu, który popełniły Słowenia, Słowacja, Malta i Cypr. Gdy w 2007 r. do strefy euro przystępował pierwszy z tych krajów, dołączenie do niego kolejnych wydawało się tylko kwestią czasu. Jednak już wtedy, choć nie wszyscy to jeszcze przyjmowali do wiadomości, zaczynało się coś zmieniać. Kiedy pod koniec 2008 r. uderzył światowy kryzys finansowy, wspaniały czas dla euro jako wielkiego projektu ekonomiczno-politycznego zaczynał się powoli kończyć.

Magiczna różdżka

Z dzisiejszej perspektywy widać dokładnie, że prawdziwy raj euro trwał w latach 2001 – 2007. Kraje wspólnej waluty odnosiły olbrzymie korzyści z wymiany wewnątrz strefy. Korzystały także na świetnych warunkach na rynkach finansowych, co niestety nie dość, że uśpiło ich fiskalną czujność, to wręcz pozwoliło uwierzyć im w  nierealną perspektywę wiecznej hossy.

Gdy pojawił się kryzys, najbardziej zaskoczone były nim kraje z peryferiów Unii. Dla nich dobra koniunktura była czymś absolutnie niezbędnym do funkcjonowania, a tu jak za dotknięciem magicznej różdżki wszystko się skończyło. Dla krajów serca Unii – choć one też nie były na pewno na kryzys przygotowane – stagnacja nie oznaczała aż tak wielkich problemów jak dla uzależnionych od wysokiego wskaźnika rozwoju krajów nowej dwunastki.

Polska jest znakomitym przykładem kraju, który uniknął recesji w dużej mierze dzięki posiadaniu własnej, silnej waluty. Złoty nie został w żaden sposób osłabiony i naprawdę skutecznie stymulował polski eksport. Kraje, które wyzbyły się władzy kreacji własnego pieniądza, utraciły tym samym możliwość ratunku, z której Polska właściwie potrafiła skorzystać.

Prawdziwe kłopoty jednak zaczęły się dopiero w 2010 r. Dwa lata temu kryzys w Grecji pokazał swoje prawdziwe oblicze i problem greckiego długu trafił nie tylko na czołówki europejskich gazet, lecz także na usta wszystkich najważniejszych europejskich urzędników. W konsekwencji tego Bratysława została poproszona o włączenie się do funduszu ratunkowego dla Aten. Nie dość, że Słowacja ledwo do strefy euro dołączyła (nie miała więc wpływu na jej wadliwe funkcjonowanie i wynikające z niego greckie kłopoty), to przecież dochód na mieszkańca w tym karpackim kraju jest znacznie niższy niż w Grecji.

Skuteczne zabezpieczenie

A przecież projekt wspólnej waluty w swych założeniach miał być zarazem projektem odpowiedzialności fiskalnej. Utopii tej, określonej w kryteriach z Maastricht, nie dało się oczywiście wprowadzić ogólnym traktatem, którego wykonawcze przepisy odnosiły się wyłącznie do krajów ubiegających się o przyłączenie do strefy. Na przełomie roku pojawił się pomysł paktu stabilizacji, który miałby przenieść konieczność przestrzegania tych kryteriów także na państwa już będące w strefie, co oczywiście powinno funkcjonować od samego początku euro.

Dziś to już tylko próba uspokojenia niemieckich podatników, którzy obawiają się, że to im przyjdzie zapłacić za dalszy brak odpowiedzialności krajów śródziemnomorskich. Jednak nie tylko Grecja zmaga się od lat z potężnym deficytem budżetowym i rosnącymi w lawinowym tempie długami. Także większe kraje, jak i Niemcy czy Francja, znacznie przekraczały zdroworozsądkowe granice fiskalne, podobnie jak i kryteria z Maastricht.

Mimo że traktat z Maastricht mówił o zakazie ratowania krajów nieprzestrzegających kryteriów, to dla wszystkich, także dla inwestorów, było oczywiste, że bogaci mieszkańcy Europy Północnej w razie konieczności na pewno będą ratować upadające kraje. Skutkowało to zadłużaniem się tych państw dalej na bardzo niskim poziomie oprocentowania, z czego konsekwencjami cała strefa będzie zmagać się jeszcze bardzo długo. Dziś nikt już nie ma złudzeń, że projekt wspólnej waluty nie może zostać zrealizowany przy tak dużym deficycie budżetowym poszczególnych państw. Pytanie: jak skutecznie się przed tym zabezpieczyć, skoro nikt nie chce uporać się z tym problemem na poważnie?

By strefa euro miała szanse przetrwać, poszczególni jej członkowie muszą zrezygnować z zalet posiadania własnej polityki pieniężnej. Nie twierdzę, że nigdy nie jest to opłacalne, przeciwnie. Dla krajów w sercu Europy, a więc także dla Polski, może to w przyszłości okazać się dobrą drogą. Jednak najpierw strefa euro musi uporać się z najważniejszymi ze stojących przed nią wyzwań. Póki problemy niejednorodnego sektora bankowego i państwowych papierów dłużnych nie zostaną rozwiązane, póty o przyszłości wspólnej strefy lepiej w ogóle nie dywagować. Choć ciągle wierzę, że projekt wspólnej europejskiej waluty może się sprawdzić w dalszej perspektywie, to na razie państwa eurostrefy są bardzo dalekie od uporania się z podstawowymi kwestiami.

Przykład Grecji

Dziś ani Polska, ani żaden inny kraj spoza strefy nie powinny nawet rozważać wprowadzenia euro. Choć od kilku miesięcy sytuacja w Europie wygląda nieco lepiej, to kryzys wynikający z olbrzymiego zadłużenia całej Unii ponownie uderzy w świat finansów w ciągu najbliższego roku. Na razie polskim decydentom pozostaje obserwować, jak eurostrefa poradzi sobie z problemami Grecji i Portugalii. Potem powinna nastąpić restrukturyzacja całego systemu, by podobne sytuacje już się nie powtórzyły.

Rząd polski powinien nadal pracować nad własną gospodarką i walczyć z własnymi problemami. Ma on ten komfort, że problemy strefy euro może obserwować z bezpiecznej odległości i wyciągać z nich naprawdę ważne dla siebie wnioski. Polska w dalszym ciągu może przecież uczestniczyć w pracach Unii i współpracować z instytucjami odpowiedzialnymi za wspólną walutę, jednak nie musi na razie ponosić konsekwencji jej nieprawidłowego funkcjonowania. Polacy powinni na pewno skorzystać z jednej rady: skończyć z kredytami we frankach szwajcarskich i w euro.

Najważniejsze jednak, by wszystkie kraje, nie tylko Polska, zmieniły swoje nastawienie do cyklów koniunkturalnych. Nasza polityka fiskalna nie powinna być nastawiona na koniunkturę lub jej brak. W latach sytych, jak okres 2003 – 2007, powinniśmy oszczędzać i odkładać nadwyżki budżetowe. Wtedy w czasie gorszej koniunktury, wyższego bezrobocia i niskich dochodów, jak w latach 2009 – 2011, moglibyśmy łatwiej zachować równowagę fiskalną.

To jest bardzo skomplikowane, jednak nie wyobrażam sobie, byśmy bez zmiany naszego podejścia do kwestii budżetowych mogli przez następny tak wielki kryzys przejść tak jak przez ten ostatni (czyli i tak już niezbyt łagodnie). Kiedy świeci słońce, nikt nie martwi się o dziurę w dachu. Jednak jak bardzo kłopotliwe jest łatanie jej już podczas deszczu, możemy się przekonać dziś na przykładzie Grecji.

—not. puo

Jeffrey Frankel jest profesorem Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda. Dyrektor Programu Badań nad Międzynarodowymi Finansami i Makroekonomią w National Bureau of Economic Research, największej ekonomicznej organizacji badawczej w USA. Jeden z autorów zaproszonych w 2007 r. przez NBP do stworzenia „Raportu na temat pełnego uczestnictwa Rzeczypospolitej Polskiej w trzecim etapie Unii Gospodarczej i Walutowej".

Polska na szczęście uniknęła błędu, który popełniły Słowenia, Słowacja, Malta i Cypr. Gdy w 2007 r. do strefy euro przystępował pierwszy z tych krajów, dołączenie do niego kolejnych wydawało się tylko kwestią czasu. Jednak już wtedy, choć nie wszyscy to jeszcze przyjmowali do wiadomości, zaczynało się coś zmieniać. Kiedy pod koniec 2008 r. uderzył światowy kryzys finansowy, wspaniały czas dla euro jako wielkiego projektu ekonomiczno-politycznego zaczynał się powoli kończyć.

Magiczna różdżka

Z dzisiejszej perspektywy widać dokładnie, że prawdziwy raj euro trwał w latach 2001 – 2007. Kraje wspólnej waluty odnosiły olbrzymie korzyści z wymiany wewnątrz strefy. Korzystały także na świetnych warunkach na rynkach finansowych, co niestety nie dość, że uśpiło ich fiskalną czujność, to wręcz pozwoliło uwierzyć im w  nierealną perspektywę wiecznej hossy.

Gdy pojawił się kryzys, najbardziej zaskoczone były nim kraje z peryferiów Unii. Dla nich dobra koniunktura była czymś absolutnie niezbędnym do funkcjonowania, a tu jak za dotknięciem magicznej różdżki wszystko się skończyło. Dla krajów serca Unii – choć one też nie były na pewno na kryzys przygotowane – stagnacja nie oznaczała aż tak wielkich problemów jak dla uzależnionych od wysokiego wskaźnika rozwoju krajów nowej dwunastki.

Pozostało 81% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację