Salik - Gdy zaufanie się kończy, czas na państwo

Gospodarcza rzeczywistość ostatnich tygodni to głośne upadłości i bankructwa. Zaufanie Polaków co do ich przyszłości finansowej zdaje się wyczerpywać. To czas na aktywną rolę państwa

Publikacja: 01.08.2012 14:27

Salik - Gdy zaufanie się kończy, czas na państwo

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Nie trzeba analizować danych o sprzedaży detalicznej, produkcji przemysłowej czy wzroście PKB, by dostrzec, że polską gospodarkę wkrótce czekają kłopoty. Naprawdę rzadko zdarza się takie natężenie upadłości i bankructw jak latem tego roku. Upadają firmy budowlane (i to wcale nie małe), linie lotnicze, biura podróży i sieci sklepów. W ciągu miesiąca istnienie takich tuzów swoich branż jak budowlane PBG, handlowe Bomi, turystyczny SkyClub czy lotniczy OLT Express okazało się być nagle podtrzymywane za pomocą respiratorów. Niektórych już od nich odłączono.

Problemy budowlanki, dla wielu ekonomistów papierka lakmusowego gospodarczej prosperity, oznaczają kolejne tysiące bezrobotnych, kolejne złe długi banków. Dorzucając do tego stagnację na rynku nieruchomości mamy obraz stygnącego popytu, marazmu na rynku kredytowym oraz rosnącego bezrobocia. Nie widać tego jeszcze po wskaźnikach gospodarczych, które choć wolniej to jednak wciąż rosną. Ale nie oszukujmy się – to kwestia czasu.

Nadzieje na pobudzanie wzrostu popytem wewnętrznym można w tej sytuacji zakwalifikować jako zwykłe chciejstwo. Bo dlaczego niby społeczeństwo miałoby więcej wydawać, gdy bezrobocie wzrasta, a banki nie chcą kredytować z powodu rosnącego ryzyka.

Na dodatek klapy firm turystycznych w środku sezonu są jak wielki billboard z napisem „Ostrożnie z wydawaniem pieniędzy!". A akcja banków, wymuszających na posiadaczach kredytów we frankach dodatkowych zabezpieczeń, zniechęca do dodatkowego ryzyka. Bo kredyt to w końcu ryzyko – nikt z nas nie wie, czy za dziesięć lat nie będziemy obłożnie chory, będzie miał pracę itd.

Nie ma powodu, by w napływie tych przykrych informacji zaufanie Polaków do własnej przyszłości finansowej rosło. Nie ma więc powodu byśmy więcej wydawali, gdy za chwilę każdy grosz może się przydać.

A bez zaufania do własne przyszłości finansowej nie ma co liczyć na stabilny popyt wewnętrzny, który był dotychczas poduszką bezpieczeństwa dla polskiej gospodarki, gdy wszędzie dookoła waliło się i paliło, a zagraniczni odbiorcy naszych produktów popadali w coraz większe tarapaty. To do niego odwoływali się politycy mówiąc o „zielonej wyspie".

I dlatego ten kryzys zaufania finansowego to poważny test dla polityków. W Polsce winą za to, że źle się dzieje, od niepamiętnych czasów zwykło się obarczać rządzących. I nie jesteśmy tu jakimś specjalnym wyjątkiem. Trudno bowiem winić za swoje kłopoty bezosobowy kurs złotego, rosnące ceny ropy i żywności czy załamanie na rynkach finansowych. Choć w tym ostatnim przypadku łatwo sobie winowajcę spersonalizować – bankierów, maklerów, doradców, zarządzających i managerów. Łatwo nie znaczy jednak właściwie.

Wzięcie odpowiedzialności za kryzys jest więc bonusem dla rządzących. Bez względu na błędy, sukcesy, zaniechania, wzloty i upadki, polityczne orientacje – to do nich pretensję będą mieli obywatele. I nawet jeśli bezpodstawnie, to akurat adresat jest właściwy – gdy przychodzi kryzys tylko aktywna rola państwa może złagodzić skutki spowolnienia.

Zostało to dowiedzione na testach – od New Deal Roosevelta po dzień dzisiejszy (choć niektórym pomyliło się to z aktywnym rozdawnictwem - nie tylko Amerykanom i ich bankom, ale i polskim posłom niesionych socjalistycznym zewem wzywającym do pomocy upadającym firmom za nieswoje pieniądze).

Narzędzi to sterowania gospodarką państwo wciąż ma sporo – od podatków po miękkie środki walki z bezrobociem. Tylko trzeba je właściwie zastosować. A to już zadanie dla tych, którzy wzięli na siebie tą odpowiedzialność.

Nie trzeba analizować danych o sprzedaży detalicznej, produkcji przemysłowej czy wzroście PKB, by dostrzec, że polską gospodarkę wkrótce czekają kłopoty. Naprawdę rzadko zdarza się takie natężenie upadłości i bankructw jak latem tego roku. Upadają firmy budowlane (i to wcale nie małe), linie lotnicze, biura podróży i sieci sklepów. W ciągu miesiąca istnienie takich tuzów swoich branż jak budowlane PBG, handlowe Bomi, turystyczny SkyClub czy lotniczy OLT Express okazało się być nagle podtrzymywane za pomocą respiratorów. Niektórych już od nich odłączono.

Pozostało 84% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację